czwartek, 22 grudnia 2016

Between Heaven & Hell: Rozdział III: A



Według niektórych religijnych wierzeń godzina trzecia nad ranem, to godzina szczególnej aktywności demonów, a nawet samego szatana. W dwudziestym wieku było wiele, niby udokumentowanych zjawisk z udziałem złych mocy, lecz później było ich coraz mniej. Albo demony zrobiły się leniwe, albo w ogóle nie istniały, a te dziwaczne legendy wyssano z palca.
W czasie, kiedy większość południowokoreańskiego społeczeństwa spała w swoich ciepłych łózkach, niektórzy imprezowali, a jeszcze inni byli zaszyci w czterech ścianach ponurych mieszkań, by uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z resztą ludzi. Właśnie tak zrobił Yoog Yeom.
Siedział po turecku w pokoju na miętowej pościeli swojego łóżka na siedemdziesiątym siódmym piętrze wieżowca Mercedesa, zaś w dłoniach trzymał karabin wyborowy M82, najgroźniejszy na całym świecie. Białe ściany oraz meble odbijały światło płynące z żarówek żyrandola przez co w środku było jasno jak za dnia, gdy tuż za oknem panował mrok nocy. W pełnym skupieniu polerował lufę karabinu specjalnym płótnem ściernym o drobnym ziarnie, jednakowoż robił to delikatnie, co by jej nie porysować.
- Będziesz piękna, Mirajane… - Wyszeptał do przedmiotu, ostatni raz przesuwając dłonią po całej jego długości.
Po tym najdelikatniej jak potrafił odłożył ją do czarnego, obitego skórą futerału w kształcie gitary leżącego na zielonym dywanie, przypinając materiałowymi paskami, by się nie przemieszczała w czasie jakichkolwiek podróży. Niegdyś myślał o zakupie prostokątnej walizy, ale stwierdził, że imitacja instrumentu jest mniej podejrzana.
Dziesięć naboi w magazynku, dwadzieścia w zapasie ważyło prawie trzy i pół kilograma, zaś sama broń czternaście, więc do dawało ponad siedemnaście kilo na plecy siedemnastolatka. Na dłuższych, pieszych dystansach było to odczuwalne, lecz w większości przypadków podróżował komunikacją miejską, jak normalny człowiek metropolii, dlatego ciężar nie był problemem.
Upewniwszy się, że wszystko jest na swoim miejscu, zamknął futerał na cztery klamry spinające i wsunął go pod łóżko. Przed pójściem spać postanowił jeszcze zajść do kuchni, więc podniósł się z podłogi, boso wychodząc z pokoju. Po drodze zabrał swoje niedopite whisky z podświetlonej lady baru. Bokiem ominął akwarium od razu przechodząc do kuchni, gdzie światło działało na czujnik. Bez sumienia wylał resztę alkoholu do zlewu, spłukał wodą, a szklankę włożył do zmywarki. Zrobił obrót o sto osiemdziesiąt stopni, sięgając do okrytej drewnianymi panelami lodówki, która miała pasować do wyposażenia kuchni, ale na nim nie robiło to wrażenia. W momencie odessania się gumy od śliskiej powierzchni, na całe mieszkanie rozległ się także charakterystyczny dzwonek obwieszczający przyjazd windy.
Dopóki nie usłyszał znajomego westchnięcia, stał nieruchomo, niemalże nie oddychając. Myślał, że Jae Bum wróci późniejszym rankiem, ale nie miał na co narzekać. Zdjął z środkowej półki cytrynową wodę i ośmielił się napić z butelki, chociaż starszy tego nienawidził. Kiedy zimna woda przepływała przez przełyk, kątem oka zauważył, jak w salonie włączyło się światło.
Nawodniwszy swój organizm na noc odsunął butelkę od ust, lecz zrobił to odrobinę za szybko i parę kropel spłynęło mu po brodzie, a następnie kapnęło na biały T-shirt, tuż pod kołnierzykiem. Nie przejął się tym, bo w końcu była to tylko woda, a nie żaden sok, który się nie spierał. Odstawił ją na swoje miejsce, gdy do uszu nastolatka dotarł głos Im’a, wołający go do siebie.
Niechętnie, lecz pod psychicznym przymusem przeszedł z kuchni do salonu, gdzie starszy stał oparty o barek, zaś w prawej dłoni trzymał szklankę zrobioną z grubego szkła, z której sączył odmianę australijskiego rumu, Inner Circle Black Label, o mocy siedemdziesięciu sześciu procent. Sądząc po mimice prezesa odpowiadał mu smak trunku oraz przyjemne ciepło, będące urojeniem alkoholu. Podszedł doń bliżej, od razu nawiązując kontakt wzrokowy. Na pewno był już podcięty wypitymi procentami, lecz jeszcze nie na tyle, by nie móc samemu dojść do łóżka.
- Yug Yeom-ah… - Zaczął cichym, delikatnym głosem, kierując się do niego przodem. – Wyjaśnij, dlaczego człowiek, który powinien być już dawno prochem, uśmiechał mi się dzisiaj prosto w twarz?
Nastolatek nie spodziewał się takiego pytania, dlatego też jego oczy wyrażały niemałe zdumienie, zaś przez głowę przelatywały myśli o alkoholowej nieświadomości Jae Bum’a. Oczy, które niezmiennie od paru lat iskrzyły zbyt wielką pewnością siebie, teraz ze wściekłością wpatrywały się w młodszego
- Człowiek, którego kazałem tobie zabić, jest żyjącym prezesem  Maybach oraz prowadzącym dzisiejszej gali! – Im więcej słów wypływało z jego ust, tym głośniejszy był ich przekaz. – Żywy trup do cholery!
- Hyung… To niemożliwe… - Wydukał, będąc w podobnym szoku, lecz nie okazał tego aż tak emocjonalnie. – Young Jae potwierdził, że jest martwy.
Im dla uspokojenia pociągnął większy łyk rumu, aczkolwiek nie było to aż tak pomocne. Na chwilę zatrzymał wzrok na swojej dłoni trzymającej szklankę, po czym lewą wyciągnął iPhone’a z wewnętrznej kieszonki marynarki. Paroma płynnymi ruchami kciuka odnalazł numer kochanka i wybrał połączenie, po pierwszym sygnale przełączając na głośnik.
Z sekundy na sekundę powietrze w mieszkaniu zdawało się robić coraz cięższe. Młodszy z trudem przełknął ślinę, kiedy zapadła cisza. Nawet szum akwariowego filtra się z nią zmieszał.
- Jae Bum..? – Zaspany głos Choi’a wypłynął z głośniczka. – Jest prawie czwarta nad ranem. Stało się coś?
Chłopak spojrzał na ekran komórki, a potem w oczy starszego, które bez słów nakazały mu mówić. W końcu wina leżała po jego stronie, a teraz starał się wytłumaczyć. Odchrząknął, by pozbyć się chrypy drapiącej młode struny głosowe.
- Z tej strony Yoog Yeom, hyung. – Ów honoryfikat ciężko przeszedł mu przez gardło, jednakowoż nie dał tego po sobie poznać. – Mam do ciebie jedno pytanie.
Specjalnie przerwał, by usłyszeć zgodę, lecz zamiast niej rozległ się szelest poszewki od pościeli. Prawdopodobnie usiadł albo zmienił pozycję na wygodniejszą, dlatego już w następnym momencie kontynuował.
- Jesteś pewien, że tamten facet był martwy?
Głębokie westchnięcie doszło do ich uszu.
- Yug Yeom-ah, czemu zadajesz mi takie dziwne pytanie? Przecież sam go sprawdziłeś, a potem się stamtąd wynieśliśmy. Zresztą, dobrze wiesz, że nienawidzę widoku krwi, więc ledwo tam podjechałem.
- Nieprawda! – Oburzył się, przysuwając bliżej do telefonu. Doskonale wiedział, że mężczyzna kłamał, ale nie wiedział dlaczego to zrobił. – Nawet nie zdążyłem zobaczyć ciała, czy nawet do niego podejść, bo wepchnąłeś mnie do samochodu!
- Dzieciaku ty chyba lunatykujesz. – Prychnął Young Jae, będąc podirytowanym. – Oddaj Jae Bum’owi telefon.
Nim Kim zdążył coś jeszcze dodać, urządzenie zniknęło sprzed jego oczu. Starszy podziękował tamtemu i odesłał go z powrotem spać. Nastolatka ogarnęła niewielka panika, gdyż do końca nie wiedział, jak on na to wszystko zareaguje.
- Nie wierz mu, Jae Bum. Mówię, jak było. Mówię prawdę!
W jednej sekundzie bystre oczy wyłapały rękę ze szklanką zmierzającą ku jego twarzy. Tuż przed uderzeniem odchylił się z kierunkiem ataku, by go załagodzić, dodatkowo zacisnął szczękę, będąc gotowym, jak bokser na ringu, lecz bez rękawic i ochraniaczy na zęby. Mimo to siła, jaka została użyta oraz stan przechylenia ciała spowodowały, że stracił równowagę i wpadł rękoma w szklane półki, jedną z nich łamiąc w pół, strącając przy tym także trzy butelki pełne alkoholu, które rozbiły się o blat, tworząc nowy rodzaj drinka bez naczynia.
Po uchyleniu powiek przez ułamek sekundy ujrzał swoje odbicie w butelce wina. Im jednak nie zakończył na jednym uderzeniu. Podciął chłopakowi nogi tak, że ten brodą uderzył o kant blatu, a następnie osunął się na kolana, twarzą do szafek. Wtedy nastąpił kolejny cios z lewej strony tuż pod żebra. Yoog Yeom bezwładnie opadł na podłogę, będąc w głębokim szoku. W uszach słyszał przeciągły pisk, przed oczami kręciły się święcące jak neony plamy, zaś dłonie miał zaciśnięte w pięści. W ustach poczuł słodki smak rumu wymieszany z krwią.
- Jesteś kompletnym zerem. – Ostry głos starszego przedarł się przez krótkotrwały niedosłuch spowodowany szokiem, zaś przed twarzą ujrzał jego czarne, wypastowane buty z długimi czubami. Mimowolnie zamknął powieki i wstrzymał oddech, oczekując kolejnego uderzenia. – Do rana ma być tutaj czysto.
Obawy odeszły tak samo jak Im do swojej sypialni. Zaczął normalnie oddychać, zaś odrętwienie powoli zamieniało się w ból. Podniósłszy się do siadu, plecami oparł się o bar, biorąc głęboki oddech. Rozluźnił dłonie i właśnie wtedy spomiędzy palców lewej zaczęła płynąć krew, a kawałek szkła spadł na panele, pozostawiając po sobie głęboką ranę. Przyjrzał jej się uważniej, z małym zafascynowaniem godnym paruletniego dziecka, po czym uśmiechnął się pod nosem. W myślach wyśmiał głupi, niekontrolowany odruch, by podczas upadku złapać się czegokolwiek. W tym incydencie padło na kawałek stłuczonej butelki.
Zawinął krwawiącą dłoń w dolną część bluzki i powoli podniósł się, by pójść do łazienki, w celu opatrzenia ran, jednak stał przez dłuższą chwilę na drżących nogach, chcąc nad nimi przejąć całkowitą kontrolę. Ominął kałużę stworzoną z trzech alkoholi, które spływały po brzegach baru, małymi krokami zmierzając do celu. Bez możliwości podparcia się o cokolwiek oraz z zawrotami głowy przekroczył próg łazienki, gdzie z ulgą oparł się prawą dłonią o umywalkę z piaskowego marmuru.
Wpatrzył się w swoje lustrzane odbicie, nadal nie mogąc przyswoić tego, co się wydarzyło. Został skrzywdzony przez jedyną osobę, do której czuł respekt, zaś z drugiej strony zastanawiał się, dlaczego Young Jae skłamał. Jaki miał w tym cel, skoro nawet nie wiedział o ich rozmowie? Idąc tym tokiem myślenia, to podejrzane wydawało się także tamto białe auto, które posprzątało po ich zadaniu. Musiał się dowiedzieć, co tak naprawdę tam zaszło, by oczyścić sięz fałszywych zarzutów, lecz pozostała kwestia informatora, a taki człowiek był tylko jeden.
By się do niego wybrać, wpierw musiał ogarnąć swoje poobijane ciało. Z szafki wiszącej na ścianie wyjął bardziej zaawansowaną apteczkę, nieco już zakurzoną, chcąc w pierwszej kolejności zająć się dłonią. Rana miała ze cztery centymetry długości i nadal krwawiła, co mogło być wynikiem uszkodzenia naczynia krwionośnego. Odkręcił korek niewielkiej buteleczki z wodą utlenioną, przygryzł wargę i oblał ją równomiernym strumieniem. Pojawiła się piana oraz charakterystyczny dźwięk, a dłoń jakoby zesztywniała, lecz receptory w mózgu dawały znać o bólu. Trzymając się za nadgarstek usiadł na zimnych kafelkach czekając, aż przejdzie odrętwienie, zaś ból będzie mniejszy. Po niespełna minucie piana zniknęła, dlatego też mógł przystąpić do dalszych działań, jakimi było nade wszystko zatrzymać krwawienie. Docisnął do rany złożony kompres gazowy, a następnie mocno zabandażował, pomagając sobie zębami, bo na inne wsparcie nie miał co czekać.
Szczęście w nieszczęściu, podłoga była czysta. Ponownie stanął przed lustrem i spojrzał na zaschniętą krew, która wcześniej zdążyła spłynąć po policzku, nosie, a nawet szyi, brudząc także kołnierzyk bluzki. Rum znajdował się też na jego jasnej grzywce. Na skutek tego wsunął głowę pod kran, zmoczył włosy, a potem bez szczególnych starań obmył twarz oraz szyję. Rana znajdowała się na wysokości kości jarzmowej, acz była niewielka, zatem wystarczył plaster z opatrunkiem.
W miarę ogarnięty przeszedł do swojego pokoju, gdzie założył bluzę z kapturem, skórzaną kurtkę, po czym schylił się, by zabrać spod łóżka futerał. Wtem musiał złapać się materaca, gdyż pokój zawirował mu przed oczami, a w tym samym momencie poczuł przeszywający ból w lewym boku, przypominający o tamtym uderzeniu.
Miał już serdecznie dosyć swoich słabości, więc zabrał broń, założył kaptur na mokre włosy, wzuł buty i opuścił mieszkanie. Wielki zegar w holu wskazywał godzinę wpół do piątej nad ranem.  Niezrażony zimnem, nastolatek przeszedł do podziemi, do metra. Czekała go prawie dwugodzinna podróż z przesiadkami. Jego celem był mały port w Seo-gu, w metropolii Incheon.
Po ostatniej przesiadce w pociągu pojawiło się więcej ludzi. Jechali do pracy, a niektórzy dopiero z niej wracali. Irytowali go niemiłosiernie, gdyż patrzyli na zwyczajnego dzieciaka z gitarą niezbyt przychylnie. To było zastanawiające, ponieważ ci ludzie zamiast siedzieć z nosami w telefonach, woleli wymieniać spojrzenia. Dopiero w połowie jazdy zauważył, że zakrwawiona bluzka jest wystawiona na świat. Z ciężkim westchnięciem zapiął bluzę, w myślach błagając o swoją stację, jednocześnie karcąc swoją osobę za to, iż się nie przebrał.
Dwadzieścia po szóstej wysiadł z pociągu i skierował się w stronę Morza Żółtego, a dokładniej do domu Informatora. Im bliżej znajdował się wody, tym większy chłód okalał jego obolałe ciało. Z niemałą ulgą przyjął widok szarego, dwupiętrowego kwadraciaka ogrodzonym stalową siatką, stojącego na samym szczycie wzgórza. Do wschodu słońca pozostało jeszcze kilkanaście minut. We wszystkich oknach widać było tylko ciemne zasłony, zaś na podwórku stał czarny cadillac XT5, lśniący w świetle ulicznej latarni. Bez zaproszenia, ani nawet uprzedzenia gospodarza, otworzył lekką furtkę, od której był wyższy o głowę. Ledwo przestąpił krok, gdy zza domu wybiegły dwa dorosłe dobermany. Przykucnął i pogłaskał chude łby, po czym pozostawił zwierzaki same sobie. Stanąwszy przed drzwiami nawet nie zdążył w nie kopnąć, gdy się otworzyły, a w nich zjawił się mężczyzna niewiele niższy od niego.
Bez zbędnego przywitania postanowił przejść od razu do rzeczy.
- Potrzebuję…
- Nie. – Przerwał dzieciakowi już na samym wstępie, co spowodowało u niego mały szok. Chciał to wykorzystać i zamknąć drzwi, lecz w ostatniej chwili zostały zastawione przez czarny futerał.
- Nawet nie wiesz, o co mi chodzi…
- Dzieciaku, przyszedłeś do mnie bez uprzedzenia przed wschodem słońca i myślisz, że cię wysłucham oraz pomogę? Moja odpowiedź była zrozumiała.  – Zakończył swoją wypowiedź prychnięciem, wykopał futerał na zewnątrz, by następnie zamknąć z impetem drzwi.
Prawie.
Między skrzydłem a framugą znalazła się noga Yoog Yeom’a, który zaczął krzyczeć, że go boli. Mimo swoich wielkich oporów uległ i wpuścił nastolatka do środka, a dokładniej do kuchni, gdzie zrobił dwie herbaty, po czym usiadł naprzeciw niego. Cały dom był wyposażony tylko w rzeczy, których używa się na co dzień i nie były one w stylu dwudziestego pierwszego wieku, lecz starsze.
- Mirajane jest uszkodzona? Zabrakło ci amunicji? – Dopytywał się, przez co Kim miał wrażenie, że nie jest tu mile widziany.
Facet siedzący przed nim był tajemnicą, skrywaną pod pseudonimem „Pirania”, z powodu tego czym się zajmował i w jakim miejscu. Otóż w swojej piwnicy ma taki arsenał, że wystarczyłaby jedna zapałka, a pół wybrzeża poleciałoby do nieba, a to wszystko było sprowadzane z różnych zakątków świata, ale tylko drogą morską. Wracając do człowieka…
Nikt nie wie, jak się nazywa, ile ma lat i dlaczego się tym zajmuje. Mogłoby się wydawać, iż wyciągnięcie dowodu, czy też zdobycie aktu urodzenia będzie proste, ale nikomu się nie chciało. Osobiście Yug Yeom’a fascynował swoją tajemniczością, jednak teraz bardzo potrzebował jego pomocy.
- Nic z tych rzeczy. Nawet nie chcesz wysłuchać mojej prośby, więc po prostu porozmawiajmy. – Zaproponował i rozsiadł się wygodniej na dębowym krześle. Przyszedł czas na asa w rękawie, jakim było gadulstwo. – Na świecie żyje ponad siedem miliardów ludzi, a każdy człowiek umiera. Zastanawiałeś się kiedyś, jak to będzie z cmentarzami? Miejsce na nich kiedyś się skończy, więc następstwem będzie palenie zwłok, prochy w urnach. Z pokolenia na pokolenie w domach byłoby coraz więcej takich waz, aż w końcu stałyby się umeblowaniem, a potem… Właśnie. Co dalej? Wysypywanie ich na ziemię, do jezior, rzek, mórz? Czy to nie utrudniłoby sytuacji ekologicznej Ziemi bardziej, niż jest aktualnie?
Przez ten czas, kiedy młodszy mówił, Pirania ani razu nie podniósł kubka do ust, by po kolejnych paru zdaniach kazać mu zamilknąć.
- Dobra, masz mnie. – Westchnął ciężko, a Yoog Yeom wykonał tryumfalny gest, przez co zwrócił uwagę na swoją lewą rękę.
Mężczyzna wstał, podszedł bliżej i, nie odpowiadając na pytające spojrzenie dzieciaka, złapał jego nadgarstek w stalowy uścisk, by drugą ręką zacząć odwijać zakrwawiony bandaż.
- Zostaw mnie! – Protest Kim’a dało się słyszeć na całą dzielnicę. Próbował nawet uciec, ale tego można było się spodziewać.
 Z pomocą stopy na klatce piersiowej został unieruchomiony na krześle.
- Siedź spokojnie, bo cię znieczulę młotkiem. – Spiorunował nastolatka wzrokiem, po czym przysunął sobie krzesło, na którym usiadł i zaczął dokładniej oglądać ranę, gdzie nadal trwał krwotok.
Yoog Yeom skorzystał z okazji, kiedy starszy był tak blisko, by móc ujrzeć każdy rys jego twarzy. Nigdy nie potrafił oceniać wieku, ale na pewno nie miał więcej, niż dwadzieścia pięć lat. Pofarbowane włosy na grafitowy kolor nie pokazywały żadnego prześwitu, czy też siwizny, a na czole oraz przy oczach nie było ani jednej zmarszczki. Uwagę nastolatka przykuł srebrny łańcuszek wiszący na szyi mężczyzny. Był długi i zniknął za kołnierzem niebieskiej koszulki, aczkolwiek na wysokości mostka dało się zauważyć prostokątny kształt z zaokrąglonymi kątami.
Nieśmiertelnik.
Na kawałku blaszki na pewno wytłoczone było imię, nazwisko oraz data urodzenia, niemniej jednak mogła to być tylko ozdoba. Chciał zaryzykować, by dowiedzieć się więcej. W momencie podniesienia zdrowej ręki mężczyzna odszedł do szafy wbudowanej w ścianę, tuż obok drzwi do salonu. Wyjął z niej zieloną walizkę wielkości połowy futerału nastolatka. Przerzucił ją na stół, po czym opuścił kuchnię, wracając po parunastu sekundach z lampką, którą podłączył do gniazdka i ustawił obok walizki, od razu ją włączając.
- Hyung, co ty wyprawiasz? – Zapytał niepewnie, odsuwając się z krzesłem od stołu.
Jak nigdy dreszcze przeleciały przez jego kark oraz całą długość kręgosłupa, a przez nagłe spojrzenie brązowych tęczówek starszego, zaczął słyszeć bicie swojego serca.
- Nie ruszaj się, bo inaczej będziesz mył wszystkie podłogi w moim domu. Zrobiłeś już wystarczająco dużą kałużę krwi. – Zwrócił się doń starszy, w międzyczasie zakładając na dłonie nitrylowe, niebieskie rękawiczki.
Nim nastolatek zdążył spojrzeć w dół, jego ręka siłą została położona pod światło lampy. Z rany sączyła się krew, dlatego też mężczyzna podłożył pod dłoń chłopaka przezroczystą folię, by zapobiec większej ilości zabrudzeń. Po tym usłyszał pyknięcie, lecz światło żarówki całkowicie zasłoniło mu postać Piranii. Mimo to odprężył się, uprzednio biorąc głębszy wdech.
- Nie zrobię ci krzywdy. – Jakże gładki szept dotarł do uszu Yoog Yeom’a. – Podam znieczulenie, zszyję, a ty w tym czasie wszystko dokładnie mi opowiesz. Wtedy będę mógł ci pomóc, ale jest jeden warunek.
- Jaki? – Nastolatek odchylił się nieco, by napotkać oczy starszego.
- Nie ruszaj się.
Niemalże od razu wrócił na swoją poprzednią pozycję, aby tylko mu nie przeszkadzać. Im obu zależało na czasie.
Kiedy tylko wyczuł odrętwienie lewej dłoni, starszy przystąpił do zszywania, a Kim począł opowiadać mu wszystko z najmniejszymi szczegółami. Zacząwszy od otrzymania zlecenia, przez lotnisko, powrót do domu, aż na jego rozmyślaniach w metrze kończąc. Ten jakże długi monolog zajął czterdzieści minut od wschodu słońca. Wkrótce i rana została zaszyta. Chcąc zobaczyć jej obecny stan uprzednio wyłączył źródło światła. Obok jego dłoni leżała igła w kształcie łuku, z wyraźnie wtopioną nicią chirurgiczną, ewidentnie nienadającą się już do ponownego użytku, ponieważ była zbyt krótka. Końcowym etapem było owinięcie dłoni elastycznym bandażem oraz umiejscowienie zapinki, by się nie rozwinął.
- Nie znam Im Jae Bum’a, ale biorąc pod uwagę jego pozycję w społeczeństwie oraz opisane przez ciebie zachowanie, daje jasne spojrzenie na sytuację. Na pewno jest typem człowieka, który nie ma sobie nic do zarzucenia. – Mężczyzna ściągnął z dłoni rękawiczki i niespiesznie zaczął sprzątać stanowisko chirurga, jakim chwilowo stał się kuchenny stół. – Znam pewnego osobnika…  Ze względu na wczesną porę oraz twoje dziecięce szczęście znajdziesz go w dostawczaku przy pobliskim sklepie. Pomoże on tobie bardziej, niż ja. Nazywa się Lee Woo Gon. Jeżeli nie będzie chciał ciebie słuchać, powołaj się na mnie.
Yug Yeom wysłuchał wszystkiego dokładnie, raz po raz potakując. Bez dodatkowych pytań zebrał swoje rzeczy, a było ich niewiele, i zmierzył ku wyjściu, gdy zatrzymał go głos Piranii.
- I niech cię nie zmyli jego wygląd. Facet ma już trzydziestkę na karku. – Pomachał nań palcem, jak na niesfornego bachora, po czym puścił pedalskie oczko i przepędził machnięciem dłoni.
Wzdrygnięty chłopak z pośpiechem opuścił dom tego zdewastowanego, ale jakże pomocnego, człowieka.  Ze wzgórza zbiegał tak szybko, nie zważając na śliską nawierzchnię, ani na okalający mróz, że niemalże mógł się z niego sturlać. Ze słońcem za plecami był coraz bliżej owego sklepu, lecz ciężarówki nigdzie nie było w zasięgu wzroku. Dopiero kiedy dobiegł do skrzyżowania w kształcie litery T, spojrzał w lewo, gdzie na rogu stał cel młodzieńca. Ciężarówka miała napisane na boku otwartego kontenera nazwę sklepu „7-Eleven”, zaś w środku dało się słyszeć szuranie przesuwanych skrzynek z towarem. Zmierzył ku niemu w momencie, kiedy od pojazdu w stronę sklepu odszedł blondwłosy mężczyzna z pełnym wózkiem platformowym, ale w środku nadal ktoś był. Znalazłszy się bliżej, zajrzał nieco do środka i jedyne, co ujrzał, to były czyjeś plecy.
- Lee Woo Gon? – zapytał wystarczająco głośno, by ów zapracowana postać mogła go usłyszeć.
- Zależy. – Mężczyzna odwrócił się do niego przodem i w tym właśnie momencie Kim zdał sobie sprawę, że Pirania przynajmniej raz miał rację. Facet wyglądał na niespełna dwadzieścia lat, więc, żeby uwierzyć w jego prawdziwy wiek, musiałby spojrzeć na akt urodzenia. – Kto pyta?
- Kim Yoog Yeom. – Wyciągnął ręce z kieszeni spodni i lekko się ukłonił. – Mam niecierpiącą zwłoki sprawę.
Mężczyzna parsknął krótkim śmiechem, przy okazji mierząc nastolatka wzrokiem, niczym łowca ofiarę.
- Pękła ci struna w gitarze? Głodny jesteś? – Sięgnął ręką do jednego z pobliskich kartonów, z którego to wyciągnął chlebek zapakowany w folię, by następnie rzucić go w dłonie chłopaka. – Bierz to i znikaj, bo pewnie rodzice umierają ze zmartwienia. I żebym cię więcej nie widział.  Nie mam czasu na dokarmianie czyichś bachorów.
Nie tylko zdziwienie ogarnęło młodzieńca, ale także złość. Nienawidził, gdy starsi, uważający się za lepszy, deptali po nim gorzej, niż po karaluchu. Z ciężkim westchnięciem przeczesał zdrową dłonią swoje jasne włosy, aby opanować rosnący gniew. Mężczyzna w tym czasie zdążył już o nim zapomnieć i zabrać się z powrotem za przestawianie towaru.
- Pirania mi ciebie polecił. – Spróbował chwytu, który został mu polecony, lecz mężczyzna nawet nie drgnął.
- Ty to dobry szajbus jesteś, skoro z rybami gadasz. – Po raz kolejny wyśmiał chłopaka, tym razem opierając się dłonią o wewnętrzną ścianę kontenera. – Wyniesiesz się stąd?
Zirytowany do swoich granic chłopak odstawił futerał na ziemię, i postąpił parę kroków w stronę ciężarówki, w myślach układając plan rozbicia głowy tego kolesia.  Był już nawet bliski jego wykonania, gdy do akcji wkroczył jego towarzysz, bezczelnie odpychając Yug Yeom’a.
- Posłuchaj darmozjadzie. – Jasnowłosy mężczyzna podszedł doń i wpatrzył się wprost w jego oczy, gdyż byli tego samego wzrostu. – Daję ci sekundę na zniknięcie nam z oczu.
W akcie desperacji Yoog Yeom odrzucił podarowany chleb i złapał mężczyznę jedną ręką za skórzaną kurtkę.  Tamten w obronie uczynił podobnie, lecz obiema dłońmi, więc teraz dzieliła ich odległość mniejsza, niż cztery centymetry.
Między nimi zapanowała cisza, gdyż obaj postanowili grozić sobie spojrzeniami. Ów walka jeszcze się dobrze nie zaczęła, a ktoś złapał nastolatka za lewe ramię. Ten, w geście samoobrony, zrobił wymach w tył, lecz jego zraniona dłoń została bezproblemowo złapana oraz mocno ściśnięta. Zakrzyknął z przeszywającego bólu, który rozszedł się aż do barku, i puścił przeciwnika, samemu padając na kolana tuż przed butami kolejnego napastnika. Drżącą oraz bolącą odruchowo przycisnął do swojego brzucha. Usłyszawszy westchnięcie uniósł wzrok i ujrzał nad sobą nikogo innego, jak Piranię w długim, czarnym płaszczu, który miał tylko narzucony na ramiona. Ledwo poruszył wargami, by coś powiedzieć, lecz został uprzedzony przez Woo Gon’a.
- Te swoje pomioty szatana powinieneś trzymać w klatce. – Mężczyzna zszedł z paki ciężarówki i podszedł do nich, stając tuż przy klęczącym nastolatku.
- Dzieciak wychowywał się w złym towarzystwie i nie umie poprosić o pomoc. Musisz mu wybaczyć. – Pirania kucnął przy Yug Yeom’ie i spojrzał nań wymownie. – Przeproś.
Kim spiorunował go wzrokiem, lecz na nim nie robiło to zbyt wielkiego wrażenia. Złapał chłopaka za włosy i niemalże docisnął do asfaltu.
- Doskonale wiem, kto go wychowywał. – Odparł Lee, po czym odetchnął. – I tylko ze względu na to ci pomogę. Czego potrzebujesz?
Pirania puścił chłopaka czując, że całkowicie się uspokoił. Z nieco urażoną dumą wstał z kolan dopiero po dłuższej chwili, jednak nadal patrzył na nich z odrazą.
- Dlaczego osoba, którą zabiłem, nadal chodzi po tym mieście? – Uśmiechnął się sarkastycznie, zakładając na plecy futerał. – Chcę oczyścić się z zarzutów spieprzenia sprawy, a cena mnie nie interesuje. Zapłacę każdą sumę.

W młodości zaprzedał duszę diabłu, a będąc jego pomiotem, postanowił zmienić bieg  nadchodzących wydarzeń.