Zjazd z mostu Incheon na wyspę
Yeongjong był właściwie rozciągniętym zakrętem długości niespełna półtora
kilometra. Księżyc został zakryty przez gęste chmury, które miały spełnić
dzisiejszą prognozę, czyli kolejne opady śniegu. Latarnie rzucały pomarańczową
poświatę na oblodzoną trasę, idącą wzdłuż brzegu Morza Żółtego. Tuż przed jego
zatoką z prawej strony mieściła się sortownia śmieci, która była własnością
lotniska. Od sztucznie stworzonego zbiornika dzieliła ją rzadko uczęszczana
czteropasmówka, ale działo się tak tylko w zimę. Brak monitoringu, całodobowo
otwarta brama były zaproszeniem dla ciekawskich oraz osób niepożądanych.
Jeden młody człowiek nie
skorzystał z tego zaproszenia i wolał przeskoczyć słabe ogrodzenie, ówcześnie
przerzucając sportową torbę, która spadła głucho na zamarzniętą ziemię, skrytą
pod cienkim, białym puchem. Po przeskoku, z małym szmerem w postaci
zgrzytającej siatki, ściągnął kaptur z głowy, spod którego wyłoniła się blond
czupryna.
Wybrał akurat to miejsce do
przejścia, gdyż naprzeciw od razu znajdowała się drabinka, dzięki niej mógł bez
przeszkód wejść na dach hali, w której były sortowane odpady. Lata swojej świetności
już dawno miała za sobą i dla utrudnienia zaczynała się dopiero w połowie
wysokości budynku, czyli około dwóch, do dwóch i pół metrów wzwyż. Po pierwszym
podskoku nawet jej nie tknął, po drugim palce w skórzanej rękawiczce zsunęły
się ze śliskiego drążka. Torba swoim ciężarem ściągała go w dół, jednocześnie
utrudniając sprawę złapania się i podciągnięcia. Przełożył pas przez głowę, na
drugie ramię, dzięki czemu miał wolne ręce.
Kolejny podskok i sukces. W
rękawiczkach dłonie ześlizgiwały się z oblodzonego metalu. Po włożeniu jeszcze
większego wysiłku we wspinaczkę zaczął się martwić, że ta kupa spawanego
żelastwa pęknie pod wpływem mrozu oraz wielu lat użytkowania, ale dała radę utrzymać sześćdziesięciokilowego
chłopaka.
Po wejściu na górę ściągnął
rękawiczki i pozostał przy poręczy od zardzewiałej drabiny, będąc zwróconym w
stronę wiaduktu, a dokładniej na drogę pod nim, prowadzącą od lotniska,
niemalże wprost do niego. Przykucnąwszy rozsunął zamek torby pełnej ciuchów. Po
wyjęciu czarnego swetra zwiniętego w nierówny rulon rozłożył go, tym samym
odnajdując nienaruszoną krótkofalówkę. Po wyciągnięciu anteny oraz przesunięciu
włącznika nie zdążył się nawet zająknąć, gdy padł na brzuch, ledwo wychylając
zza krawędzi, by spojrzeć na przejeżdżającego białego pick-up’a. Schował się,
gdy reflektory przesunęły się po ścianie budynku, a wychylił dopiero po tym,
jak pojazd pojechał dalej.
Westchnął tak ciężko, jakby co
najmniej ktoś usiadł mu na klatce piersiowej. Z krótkofalówki wydobyło się parę
trzasków. Przekręcił małe pokrętło, tym samym ustawiając odpowiednią falę.
- Zesrałeś się? – Męski, rozbawiony głos wypłynął z głośniczków.
Zamiast odpowiedzieć, oparł
urządzenie o ściankę i z torby wyciągnął grubszy, zwinięty materiał. Rozkładał
bluzę oraz jednocześnie obserwował otoczenie, dla własnego bezpieczeństwa. Jakieś
sto metrów nad jego głową przeleciała pasażerska maszyna Korean Air, robiąc
ogrom hałasu.
- Jakieś pół godziny temu wylądował samolot naszego przyjaciela. –
Słuchał go jednym uchem, gdyż bardziej skupił się na tym, co miał w rękach. Nie przeszkadzał mu nawet szum wywołany przez
silniki Rolls-Royce’a. – Nie uwierzysz,
jakie auto po niego przyjechało. Czarny Lincoln Navigator! Trójka! Tylny napęd,
sześć biegów. Cudo. Ciekawe, czy kierowca godzien jest tego auta, czy ciota
jakich mało. Ach! Jak już o samochodach gadamy, to miałem tobie powiedzieć o
tamtym aucie, ale nie mogłem się skontaktować. Zresztą. Oni to wszystko
sprzątną. Stoją za rogiem i tylko czekają na nasz przejazd.
Blondwłosy chłopak miał gdzieś
przemowę towarzysza. W czasie jego monologu zdążył niemalże wypolerować
snajperkę, która już pięknie stała przy krawędzi budynku, z lufą parę
centymetrów za nią. Ułożył się na zimnym betonie i przyjął pozycję gotową do
strzału. Kolba oparta o lewe ramię, lekko uniesiona, dzięki czemu lufa bez
oporu zmieniała swoje położenie. Spojrzał przez lunetę, po czym sięgnął do
krótkofalówki i nacisnął przycisk, dzięki któremu urządzenie wyłapywało
najmniejszy dźwięk, dlatego też nie musiał ciągle przytrzymywać przełącznika,
aby mówić.
- Zaczynam tutaj zamarzać.
- Jest dwa stopnie na minusie, nie marudź. Zaraz powinien wyjść, a
potem jeden strzał, zamiatanko i ciepły
dom.
- Grzejesz dupę w samochodzie
na podgrzewanym siedzeniu, więc łatwo ci mówić. - Dla chwili zapomnienia o wszechogarniającym
zimnie wyjął magazynek i zaczął dokładnie przeglądać każdy nabój, chociaż w
takich ciemnościach było odrobinę ciężko.
- Kiedy ty w końcu zaczniesz mówić do mnie formalnie?
- Sam sobie odpowiedz. –
Wsunął magazynek na swoje miejsce i oparł dłonie na kolbie, dmuchając na nie
swoim, jeszcze ciepłym, oddechem.
Krótka cisza, a następnie
dźwięk obijającego się plastikowego breloczka o klucz, a następnie o dolną
obudowę kierownicy. Cichy warkot zapalonego silnika, odległy huk zamykanych
drzwi, a potem zwiększenie obrotów.
Ruszył spod lotniska, nic mu
nie mówiąc.
Chłopak z premedytacją
wyłączył krótkofalówkę i włożył ją do torby, od razu wracając na swoje miejsce,
przy broni.
Zamknął lewą powiekę, zaś prawym okiem patrzył przez lunetę, jednocześnie ustawiając celownik na miejsce, gdzie miał pojawić się czarny samochód osobowy, wyglądem przypominający jeep’a, jeśli myślami szedł w dobrym kierunku. Bardziej interesował się bronią palną, aniżeli autami, tym samym nie odstając ani na krok od części męskiego społeczeństwa.
Zamknął lewą powiekę, zaś prawym okiem patrzył przez lunetę, jednocześnie ustawiając celownik na miejsce, gdzie miał pojawić się czarny samochód osobowy, wyglądem przypominający jeep’a, jeśli myślami szedł w dobrym kierunku. Bardziej interesował się bronią palną, aniżeli autami, tym samym nie odstając ani na krok od części męskiego społeczeństwa.
Umieścił zmarznięty palec
wskazujący na spuście, ówcześnie przełączając blokadę. Skupiony przygryzł dolną
wargę, wsłuchując się w szum silników samolotu, który właśnie brał rozbieg na
pasie. Wtedy czas zaczął płynąć wolniej. Pojawiły się smugi świateł ledowych, a
po dwóch sekundach na zakręcie ukazało się oczekiwane auto, na seulskich
tablicach rejestracyjnych.
W chwili naciśnięcia spustu
jeden z dziewiętnastu pocisków opuścił lufę karabinu G96D z prędkością stu
sześćdziesięciu metrów na sekundę i prostym, dokładnie wymierzonym torem
doleciał do celu, jakim był środek głowy kierowcy. Maszyna za sprawą martwych
rąk kierowcy skręciła nagle w prawo, uderzając o barierkę energochłonną, od
której odbiła się i obróciła o dwieście siedemdziesiąt stopni, całkowicie
zatrzymując. Huk uderzenia zlał się z harmidrem wywołanym przez wznoszący się
samolot.
Tuż po strzale przeładował
magazynek czekając, aż jego główny cel wysiądzie z samochodu. Nie musiał długo
czekać. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby pozostać tam, gdzie znajdują się
zwłoki i rozpryśnięty mózg na przedniej szybie.
Tylne, prawe drzwi zostały
otwarte na oścież, zaś osobnik ledwie postawił dwa kroki od auta, gdy kula
niosąca śmierć wbiła się w potylicę. Jasne włosy tylko się rozwiały, gdy ciało
upadło.
Snajper ze spokojem, lecz
jednoczesnym pośpiechem włączył blokadę, wyjął magazynek, złożył nóżki, a
całość schował do torby. Nim zaczął schodzić po drabinie zebrał jeszcze w
kieszeń kurtki dwie łuski, upewnił się, że nic po sobie nie zostawił i wyszedł
z terenu sortowni w taki sam sposób, w jaki się tu znalazł. Wylądowawszy po
drugiej stronie ogrodzenia od razu ruszył w kierunku dokonanej zbrodni. W tym
samym czasie jego starszy towarzysz podjechał ciemną terenówką, w następstwie
tego zasłaniając mu ofiarę, i jako pierwszy znalazł się przy zwłokach, gdy
chłopak nadal ostrożnie schodził ze śliskiego pagórka.
Akurat kiedy młodszy obchodził
auto od tyłu, niższy mężczyzna niemalże wyskoczył zza niego.
- Martwy. – Wyrzucił z siebie,
jakoby coś go właśnie pogoniło. – Musimy się zwijać.
Nawet nie zdążył się zająknąć,
czy też o krok bliżej podejść do zwłok, gdy został wepchnięty na miejsce
pasażera. Chciał wysiąść, aby samemu się upewnić, ale usłyszał zaskakującą
blokadę w drzwiach samochodu, a następnie mógł tylko patrzeć w boczne lusterko
na oddalające się miejsce zbrodni. Z tej perspektywy wyglądało to, jak jeden z
wielu normalnych wypadków, gdzie nadmierna prędkość grała główną rolę. Drugą
stroną medalu było zagrożenie. Ryzyko, że ktoś wybierze tę trasę, zatrzyma się,
aby sprawdzić, co się wydarzyło, a wtedy odkryje dziury po kulach. Potem tylko
telefon, policja, służby specjalne, media. Bez problemu znaleźliby jego ślady
na śniegu, aczkolwiek na tym detektywi by poprzestali. Zero świadków, kamer
oraz zdrajców. Sprawa nie do rozwikłania.
- Zapnij ten pas, bo mnie
szlag trafia przez ten alarm. – Ostry głos starszego przywrócił go do
rzeczywistości.
Spojrzał wpierw na mężczyznę,
na jego ciemnokasztanowe, trochę przydługie, włosy, dłoń na kierownicy, a
następnie na konsolę, gdzie migała czerwona lampka informująca, iż pasażer nie
ma zapiętych pasów bezpieczeństwa.
Z ciężkim westchnięciem zdjął
torbę z kolan i ostrożnie ułożył ją na wycieraczce między swoimi nogami, po
czym przeciągnął pas z prawej strony na lewą, końcowo go zapinając. Kiedy się
wyprostował zauważył, że już jadą mostem Incheon. Trzy pasy były puste, więc
towarzysz docisnął pedał gazu, a samochód zaczął przyspieszać. Osiemdziesiąt,
dziewięćdziesiąt, setka, sto dziesięć. Pstryknięcie. Tempomat włączony, dlatego
też mężczyzna zdjął nogę z gazu i wygodniej się rozsiadł. Czekała ich trasa
długości około sześćdziesięciu kilometrów, czyli jakieś półtorej godziny z
życia wzięte, a było już parę minut po ósmej wieczorem. Na dworze temperatura
powoli spadała, lecz po czystym, rozgwieżdżonym niebie oraz spokojnym morzu
ciężko było to zauważyć. Chciał chociażby troszkę uchylić okno, by poczuć
zapach zimnej wody oraz wpuścić do rozgrzanego wnętrza auta odrobinę chłodnego
powietrza. Palcem wskazującym pogłaskał przycisk otwierania, ale rozmyślił się
w ostatniej chwili. Ktoś mógłby się przyczepić i wiadomo było, kto.
Cisza między nimi
niemiłosiernie się przedłużała. Obaj byli wpatrzeni w pustą, na pomarańczowo
oświetloną drogę, nawet nie zerkając w swoją stronę. Młodszy zaczerpnął
powietrza, aby zacząć rozmowę, gdy tamten bez ostrzeżenia zmienił pas i
skierował na zjazd z mostu. Chłopak był tym odrobinę zdziwiony. Nie sądził, że
czas aż tak szybko płynie, gdy jedzie się tak szybko w kompletnej ciszy.
- A co zrobisz, jeśli staną
się zombie? – Po zadaniu dziwnego pytania mężczyzna wyłączył tempomat i zaczął
kontrolować auto z pomocą obydwóch dłoni, na skrętnym zjeździe zwalniając.
- Zombie? Wierzysz w takie
rzeczy? – Młodszy nie powstrzymał się od wyśmiania go. Stan „zombie” był czymś,
co nie miało podstaw, aby istnieć. – Dostali po kuli w łeb, a jak dobrze
czytałem, to podobno „zombie” od tego się nie robi.
Starszy uśmiechnął się lekko,
znakami kierując do dzielnicy Gangnam.
- Pod warunkiem, że kula
odpowiednio trafi. Załóżmy taki scenariusz, gdzie pocisk się omsknął. – Im
bliżej głównych tras, tym więcej skrzyżowań przecinali na zielonym świetle,
zachowując odpowiednią prędkość, chociaż zdarzały się momenty, kiedy drogę
zajeżdżało im upośledzone auto, jadące niemalże na wstecznym. – Co byś zrobił,
gdyby ożyli?
- Przefarbuję włosy na
czerwono. – Wypalił bez chwili namysłu, gdyż takie domniemania były co najmniej
niedorzeczne.
Choi Young Jae. Takie dane nosiła istota mało rozumna;
obywatel Republiki Korei, który wierzył w możliwość przemiany człowieka w
żywego trupa. Zbyt długa grzywka po części zakrywała mu oczy, jego szczerego
uśmiechu nigdy nie widział, a natura pozwoliła mu urosnąć tylko do metra
siedemdziesięciu siedmiu. Między nimi były trzy lata różnicy, z tego powodu
uporczywie naciskał na oficjalne zwracanie się do jego osoby. Osobiście nie
czuł potrzeby, by mówić do niego per „hyung”. Przez całe swoje
siedemnastoletnie życie tylko do dwóch osób użył tegoż zwrotu.
Po zjeździe z drogi
ekspresowej numer sto dziesięć na najbliższym skrzyżowaniu zostali zatrzymani
przez czerwone światło. Do Gangnam pozostało jakieś czterdzieści minut jazdy, a
przy dobrych wiatrach i pustej drodze, o połowę mniej.
Niespodziewanie starszy
spojrzał na niego, obciął wzrokiem od góry do dołu i, przy akompaniamencie
głębokiego, zrezygnowanego westchnięcia, wrócił spojrzeniem na sygnalizator,
który po paru dłużących się sekundach pozwolił im dalej jechać. Pisk opon na
pewno dało się usłyszeć w sąsiednich dystryktach stolicy.
- Znowu ubrałeś się, jak na wiosnę,
a jest zima.
- Nie udawaj, że się o mnie
martwisz, jak starszy brat, skoro wzajemnie się nienawidzimy. – Zripostował
młodszy, po czym zrobił to samo, co on przed chwilą. - Zaś ty jesteś taki
wystrojony, jakbyś miał później randkę
Zaczynając od jasnobrązowych,
wykonanych ze skóry traperów, przez modne, jeansowe rurki oraz koszulę w
biało-niebieską, drobną kratę, gdzie przeważał kolor drugi, a na nią założył
zimowy, szary kardigan z dzianiny, z ocieplonym kapturem, a ściągacze na
nadgarstkach oraz talii były uzupełnieniem, jak kieszonki, czy też możliwość
zapięcia zakładki od kaptura pod szyją.
- A makijaż zrobiłeś? – Bez
ostrzeżenia przysunął się jak najbliżej niego, po czym dłonią odgarnął mu
grzywkę z oczu.
Ułamek sekundy i został
brutalnie odepchnięty z powrotem na swoje miejsce, ale to mu wystarczyło, ażeby
móc mu jeszcze podokuczać.
- Ładne kreski, hyung. Sam
malowałeś? – Z wrednym uśmieszkiem usiadł przodem do starszego, a bokiem do kierunku
jazdy. Dla pewności prawą dłonią zaparł się o deskę rozdzielczą. W tym samym
momencie przekroczyli długo wyczekiwaną granicę dzielnicy Gangnam.
Brak reakcji ze strony Young
Jae tylko utwierdziła go w przekonaniu, że ma rację. Postanowił dalej ciągnąć
zabawę, która wyłącznie młodszemu sprawiała przyjemność.
- Przystojny jest chociaż? –
Poruszył wymownie brwiami, chociaż był świadom tego, iż w ogóle nie zwracał na
niego najmniejszej uwagi. – Mnie możesz powiedzieć. Nikomu innemu nie przekażę.
Odpiął pas, który powodował
dyskomfort w takiej pozycji, a następnie zapiął go z powrotem, lecz tym razem
za sobą. Musiał przyznać, że ten ostrzegawczy dźwięk był irytujący.
W chwili, gdy ponownie chciał
się do niego nachylić, starszy z premedytacją wpierw skręcił kierownicę mocno w
prawo, przez co młodszy poleciał niemalże na niego. Nie zwolniwszy nawet
odrobinę sprawił, że auto prawie przeleciało nad progiem zwalniającym, jednakowoż
wybicie najpierw przednich kół, a potem tylnych poturbowało pasażera, który nie
był zapięty pasami.
Kiedy z szokiem w oczach
starał się usiąść normalnie, Young Jae dla dokończenia swojego dzieła ostro
skręcił w lewo, po czym wcisnął miarowo hamulec, przez co przedni zderzak auta
o mały włos nie zarył w asfalt, a następnie się zatrzymał z cichym piskiem opon.
Młodszy przy zakręcie plecami uderzył o drzwi, potem ręka mu się osunęła z
deski rozdzielczej, czego skutkiem był upadek tyłkiem na torbę, która nadal
leżała na wycieraczce, oraz potylicą grzmotnął w schowek. Długie, chude nogi leżały
na siedzisku fotela, prawa dłoń znajdowała się między drążkiem skrzyni biegów,
a palce lewej kurczowo trzymały podłokietnik na drzwiach.
Ból zaczął się rozchodzić po
bokach głowy, zaś w uszach słyszał przeciągły pisk, który dopiero po kilku
sekundach zaczął zanikać. Miał zaciśnięte powieki, dopóki coś twardego i
zimnego nie dotknęło środka jego czoła. Na ślepo chciał ów przedmiot zabrać
starszemu z ręki myśląc, że mu w jakiś sposób chce złagodzić ból głowy, ale jak
bardzo się mylił, po otworzeniu oczu.
Kolejny szok. Za nic na
świecie nie spodziewałby się, że ujrzy tak blisko lufę pistoletu. Bez problemu
mógł zajrzeć w czarną otchłań, z której wylatywały pociski.
- Zdenerwowałeś się? –
Uśmiechnął się słabo, gdy broń odrobinę się od niego odsunęła.
Spróbował wstać, lecz wtedy
ponownie poczuł chłód metalu na skórze. Ponownie opadł na torbę czując, jak w
kość ogonową wbija mu się prawdopodobnie magazynek.
- Zacznij się do mnie zwracać
formalnie, inaczej dołączysz do swoich ofiar za sprawą mojej kuli. – Głos
starszego drżał, nie wspominając o dłoni, która trzymała broń.
Z tak bliskiej odległości
widział każdy szczegół. Beretta 92FS była bardzo prosta w użyciu, ale to i owo
trzeba jednak wiedzieć. Poprzez westchnięcie, przybranie na usta kpiącego
uśmiechu zdołał uśpić czujność Choi’a. Wyrwał mu broń z trzęsącej się ręki i
wcisnął w jego brzuch, zaraz powoli siadając na swoje miejsce. Kciukiem
przełączył bezpiecznik, odblokowując spust, który wydał charakterystyczne
pstryknięcie.
Oddech starszego widocznie
zwolnił, a na szyi pojawiły się krople potu. Oczami wodził po twarzy młodszego,
udając spokój. Chłopak zerknął na krótko za siebie, jednocześnie będąc
ostrożnym, ale starszy był zbyt zestresowany.
- Posłuchaj mnie teraz
uważnie. – Zaczął i przełożył broń do lewej dłoni, by z pomocą prawej wciągnąć
swoją torbę na kolana. – Nie obchodzi mnie to, czy znalazłeś kolejnego
sponsora, któremu dajesz dupy, żeby tylko mieć kasę na swoje zachcianki, czy
też tworzysz jakąś konspirację. Najważniejsze jest dobro Jae Bum’a. Jeśli
sprawisz mu przykrość, ja się o tym dowiem i znajdę cię bez problemu, a wtedy
nie będzie tak miło. Będę się nad tobą znęcał, aż w końcu mi się znudzi, po
czym poderżnę twoje gardło, jak krowie w rzeźni. – Przechylił głowę lekko na
bok, a następnie zabrał pistolet i wyjął z niego pełen magazynek, który włożył
do swojej torby, zaś pusty szkielet rzucił na kolana Young Jae. – Powiedz mi.
Dokąd trafisz po śmierci?
Sekundy zaczęły mijać, lecz
odpowiedź nie nadchodziła. Westchnął ze zrezygnowaniem, zarzucił torbę na ramię
i otworzył drzwi. Będąc już jedną nogą na zewnątrz, na chwilę jeszcze się
odwrócił.
- Następnym razem odbezpiecz
spust, zanim będziesz chciał kogokolwiek zabić.
Po tych słowach wysiadł i
trzasnął drzwiami, od razu zmierzając ku głównemu wejściu do siedziby
Mercedesa. Dolna elewacja była wykonana z granitu Nero Angola Black, zaś od
drugiego piętra wzwyż wszystkie ściany były oszklone. Siedemdziesiąt siedem
pięter, prawie trzysta pięćdziesiąt tysięcy metrów kwadratowych powierzchni. Przeszedł
przez obrotowe drzwi prosto do ogromnej hali, gdzie podłoga oraz ściany
wyłożone były marmurem Fossil Black. Skąd znał takie nazwy? Cóż. Pomagał przy
ich wyborze parę lat temu, więc i nazwy weszły mu w pamięć.
Skinięciem głowy przywitał się
kolejno ze stróżem, a potem z recepcjonistką, która trzepotała do niego rzęsami
za każdym razem, gdy go widziała. Ich szare stroje znakomicie kontrastowały się
z otoczeniem. Ówcześnie wyjmując swój identyfikator z wewnętrznej kieszeni
kurtki, rozwinął smycz i przyłożył go do czytnika w bramkach, które w małym
ułamku sekundy odczytały dane i pozwoliły mu płynnie przejść dalej. Do wind
pozostało mu może z pięćdziesiąt metrów, gdy ze schodów z lewej strony
schodziła grupa dyrektorów. Przyspieszył kroku, ale na próżno.
- Kim Yoog Yeom!
Po usłyszeniu swojego imienia
uśmiechnął się przyjaźnie i przystanął, obracając w stronę nadchodzących
czterech mężczyzn. Gdy podeszli ukłonił się, a w myślach już dawno był na samej
górze wieżowca.
- Czy Jae Bum wrócił już do
domu? – Zapytał najwyższy z nich, a jednocześnie najbrzydszy.
Miał tak duże zakola, że
światło lamp odbijało się od czaszki, jakby była naoliwiona.
- Wróci dopiero rano. Mogę w
czymś pomóc?
- Możesz mu przekazać, żeby
się ze mną skontaktował, gdy wróci? Mamy parę spraw do omówienia, a on ciągle
je odkłada na później.
- Oczywiście – Przytaknął,
zaczynając powoli odchodzić.
Podziękowali sobie nawzajem,
ale zdążył postawić tylko dwa kroki, kiedy usłyszał kolejne zawołanie, na które
musiał się znowu odwrócić.
- Znowu ćwiczyłeś? – Mężczyzna
wskazał palcem na ciemną torbę, którą Yoog Yeom trzymał na ramieniu, zaś ten
zdębiał.
- Słucham?
- Ostatnio za dużo ćwiczysz.
Nie powinieneś męczyć tak młodego ciała.
- Ach. – Westchnął, udając
zakłopotanego oraz słodkiego chłopca drapiąc się po karku. – Dziękuję.
Obiecuję, że będę więcej odpoczywał. Pan też się niech nie przemęcza!
Po odwróceniu się niemalże
dobiegł do windy, zaś pod nosem życzył wszystkim śmierci. Kilkakrotnie nadusił
przycisk, chociaż doskonale wiedział, że maszyna szybciej nie zjedzie. W tym
czasie wyjął telefon z bocznej kieszonki torby i odnalazł numer zleceniodawcy.
Pierwszy sygnał był dziwnie
długi oraz dość irytujący, aczkolwiek drugi został ucięty już na samym
początku.
- Jae Bum hyung? – Zapytał,
zdziwiony tym, że tak szybko odebrał.
- Załatwiony?
Kiedy usłyszał ten męski głos
na jego usta wpełzł uśmiech. Czym prędzej wszedł do windy, by nikt go nie
zauważył. Straciłby uznanie, na które się ciężko napracował. Przyłożył identyfikator do czytnika, po czym wcisnął
palcem wskazującym siedemdziesiąte siódme piętro i oparł się o tylną ściankę ze
szkła, mając gdzieś widok miasta pogrążonego we śnie.
- Jak najbardziej. Kierowca
też. Żadnych świadków.
- Zawsze mogę na ciebie liczyć, Yoog Yeom-ah.
Słysząc te słowa mało nie
wybił szyby. Pochwała od Jae Bum’a była lepsza niż pochwała od rodziców, czy
nauczycieli. Opanowawszy nadmiar szczęścia odchrząknął, by zachować odrobinę
powagi w głosie.
- Pan Park chce, abyś się z
nim skontaktował po powrocie. – Poinformował, wertując jeszcze pamięć w
poszukiwaniu czegoś, co mógłby zapomnieć.
- On mi nigdy nie da spokoju.
Długie piknięcie wydobyło się
z głośniczków windy informując, iż najwyższe, prywatne piętro zostało
osiągnięte.
- Jesteś już w domu? Jest z tobą Young Jae?
I całe szczęście uciekło. Nie
zdążył się przygotować na te okropne pytanie, więc pozostało mu smętnie
odpowiedzieć.
- Nie ma. Jestem sam. – Odparł
cicho zgodnie z prawdą, w międzyczasie odblokowując drzwi wejściowe.
- No tak. Mówił, że kiedy mnie nie ma, to nie widzi sensu spania w
apartamencie. Pewnie pojechał do siebie.
Od razu po wejściu światła
automatycznie się włączyły. Z telefonem przy uchu skupił się na zdjęciu butów,
które kopnął w kąt, a białymi skarpetkami wkroczył na ogrzewaną podłogę
wyłożoną jasnymi, kwadratowymi płytkami, z ciemnobrązowymi wzorami. Ściany
apartamentu, prócz dwóch sypialni, łazienki i kuchni, były w kolorze caffe
latte.
- Muszę już kończyć, bo otwierają salę. Wrócę rano i dłużej
porozmawiamy.
- Dobrze. Będę czekał, hyung.
- Rozłączam się.
Korytarz od wejścia był
krótki, ale szeroki na tyle, by obok siebie mogły stanąć przynajmniej cztery
osoby. Pierwsze drzwi, wykonane z grubego szkła, znajdowały się po lewej
stronie i prowadziły do sypialni Yoog Yeom’a. Nie miał najmniejszej ochoty zaszywać
się w pokoju, więc rzucił torbę obok, a na nią identyfikator. Dwa kroki dalej
po prawej stronie mieściło się biuro wraz z sypialnią prezesa, czyli Jae Bum’a.
Dwa schodki wzwyż i znalazł się w przestronnym salonie, gdzie wschodnia oraz
północna ściana były jednym, wielkim oknem, przerywanym tylko przez
filary. Na samym środku znajdowała się
biała, wykonana z prawdziwej skóry, trzyosobowa sofa z czarnym szkieletem. I to
właśnie na niej wylądował telefon chłopaka.
Z ciężkim westchnięciem
przysiadł i wpierw wbił wzrok w puchaty, trójkolorowy dywan, następnie stolik,
a dopiero potem oparł się wygodniej, oczami śledząc pływające piranie czerwone
w akwarium, które stało na podeście, ale sięgało niemalże pod sufit. Z podstawą
miało ponad trzy i pół metra wysokości, czyli odległość do lamp wynosiła tylko
półtora metra, oraz cztery metry długości, a półtora szerokości.
Sfrustrowany podniósł się i
zmierzył w stronę wbudowanego w ścianę baru, który stał tuż obok korytarza.
Trzy półki, jedna nad drugą, a na każdej przynajmniej dwadzieścia różnych
alkoholi podświetlonych na pomarańczowo. Z dolnej szafki wyjął szklankę z
grubym dnem, wrzucił do niej parę kostek lodu. Przez dłuższą chwilę wpatrywał
się w butelki, jakoby były to eliksiry służące do praktykowania czarnej magii.
Calvados, Gin, likiery, koniaki, rum, wina, wódki. Ilość tego wszystkiego była
przytłaczająca, ale ostatecznie wybrał zaczętą whisky, do której w większej
ilości dolał coli.
Odwrócił się na pięcie i nim
odszedł, spojrzał w górę, na jedną z siedmiu kamer, które obserwowały każdy
skrawek mieszkania w najwyższej jakości kolorowego obrazu.
- Twoje zdrowie, Im Jae Bum. –
Wzniósł toast do jednej z nich i ledwie zamoczył usta, po czym się skrzywił.
Dotykając ów alkoholu chciał
wyrazić swój bunt przeciw przełożonemu, który traktował go jako swojego sługę.
Miał dość bycia na każde zawołanie. Wyłączył całkowicie oświetlenie, prócz
akwarium, które bez problemu oświetlało większą część salonu i skrytej za nim
kuchni.
Powolnym krokiem podszedł do
północnego okna, gdzie wpierw przyjrzał się swojemu odbiciu. Cienie pod oczami
były skutkiem braku snu od ponad dwudziestu godzin. Nie potrafił spać w nocy,
natomiast w dzień musiał być gotowym do wypełniania zadań. Prychnął tylko i
odwrócił wzrok od swojego odbicia. Bez namiastki uczuć patrzył na to, jak
dzielnica ożywa po zmroku. Dziwki wychodzą na ulicę, aby skusić facetów do
pozbycia się dopiero co odebranej wypłaty, knajpy zapachami swoich najgorszych
dań wołają wygłodniałych, podczas kiedy ochroniarze pilnują wejścia do klubów.
Nienawidził tego obrzydliwego
świata.
Nienawidził fałszywych ludzi.
Nienawidził tego, że pieniądze
grały we wszystkim główną rolę.
A także gardził Choi Young Jae
oraz jego życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz