czwartek, 22 września 2016

Between Heaven & Hell: Rozdział I: Fly


Zjazd z mostu Incheon na wyspę Yeongjong był właściwie rozciągniętym zakrętem długości niespełna półtora kilometra. Księżyc został zakryty przez gęste chmury, które miały spełnić dzisiejszą prognozę, czyli kolejne opady śniegu. Latarnie rzucały pomarańczową poświatę na oblodzoną trasę, idącą wzdłuż brzegu Morza Żółtego. Tuż przed jego zatoką z prawej strony mieściła się sortownia śmieci, która była własnością lotniska. Od sztucznie stworzonego zbiornika dzieliła ją rzadko uczęszczana czteropasmówka, ale działo się tak tylko w zimę. Brak monitoringu, całodobowo otwarta brama były zaproszeniem dla ciekawskich oraz osób niepożądanych.
Jeden młody człowiek nie skorzystał z tego zaproszenia i wolał przeskoczyć słabe ogrodzenie, ówcześnie przerzucając sportową torbę, która spadła głucho na zamarzniętą ziemię, skrytą pod cienkim, białym puchem. Po przeskoku, z małym szmerem w postaci zgrzytającej siatki, ściągnął kaptur z głowy, spod którego wyłoniła się blond czupryna.
Wybrał akurat to miejsce do przejścia, gdyż naprzeciw od razu znajdowała się drabinka, dzięki niej mógł bez przeszkód wejść na dach hali, w której były sortowane odpady. Lata swojej świetności już dawno miała za sobą i dla utrudnienia zaczynała się dopiero w połowie wysokości budynku, czyli około dwóch, do dwóch i pół metrów wzwyż. Po pierwszym podskoku nawet jej nie tknął, po drugim palce w skórzanej rękawiczce zsunęły się ze śliskiego drążka. Torba swoim ciężarem ściągała go w dół, jednocześnie utrudniając sprawę złapania się i podciągnięcia. Przełożył pas przez głowę, na drugie ramię, dzięki czemu miał wolne ręce.
Kolejny podskok i sukces. W rękawiczkach dłonie ześlizgiwały się z oblodzonego metalu. Po włożeniu jeszcze większego wysiłku we wspinaczkę zaczął się martwić, że ta kupa spawanego żelastwa pęknie pod wpływem mrozu oraz wielu lat użytkowania,  ale dała radę utrzymać sześćdziesięciokilowego chłopaka.
Po wejściu na górę ściągnął rękawiczki i pozostał przy poręczy od zardzewiałej drabiny, będąc zwróconym w stronę wiaduktu, a dokładniej na drogę pod nim, prowadzącą od lotniska, niemalże wprost do niego. Przykucnąwszy rozsunął zamek torby pełnej ciuchów. Po wyjęciu czarnego swetra zwiniętego w nierówny rulon rozłożył go, tym samym odnajdując nienaruszoną krótkofalówkę. Po wyciągnięciu anteny oraz przesunięciu włącznika nie zdążył się nawet zająknąć, gdy padł na brzuch, ledwo wychylając zza krawędzi, by spojrzeć na przejeżdżającego białego pick-up’a. Schował się, gdy reflektory przesunęły się po ścianie budynku, a wychylił dopiero po tym, jak pojazd pojechał dalej.
Westchnął tak ciężko, jakby co najmniej ktoś usiadł mu na klatce piersiowej. Z krótkofalówki wydobyło się parę trzasków. Przekręcił małe pokrętło, tym samym ustawiając odpowiednią falę.
- Zesrałeś się? – Męski, rozbawiony głos wypłynął z głośniczków.
Zamiast odpowiedzieć, oparł urządzenie o ściankę i z torby wyciągnął grubszy, zwinięty materiał. Rozkładał bluzę oraz jednocześnie obserwował otoczenie, dla własnego bezpieczeństwa. Jakieś sto metrów nad jego głową przeleciała pasażerska maszyna Korean Air, robiąc ogrom hałasu.
- Jakieś pół godziny temu wylądował samolot naszego przyjaciela. – Słuchał go jednym uchem, gdyż bardziej skupił się na tym, co miał w rękach.  Nie przeszkadzał mu nawet szum wywołany przez silniki Rolls-Royce’a. – Nie uwierzysz, jakie auto po niego przyjechało. Czarny Lincoln Navigator! Trójka! Tylny napęd, sześć biegów. Cudo. Ciekawe, czy kierowca godzien jest tego auta, czy ciota jakich mało. Ach! Jak już o samochodach gadamy, to miałem tobie powiedzieć o tamtym aucie, ale nie mogłem się skontaktować. Zresztą. Oni to wszystko sprzątną. Stoją za rogiem i tylko czekają na nasz przejazd.
Blondwłosy chłopak miał gdzieś przemowę towarzysza. W czasie jego monologu zdążył niemalże wypolerować snajperkę, która już pięknie stała przy krawędzi budynku, z lufą parę centymetrów za nią. Ułożył się na zimnym betonie i przyjął pozycję gotową do strzału. Kolba oparta o lewe ramię, lekko uniesiona, dzięki czemu lufa bez oporu zmieniała swoje położenie. Spojrzał przez lunetę, po czym sięgnął do krótkofalówki i nacisnął przycisk, dzięki któremu urządzenie wyłapywało najmniejszy dźwięk, dlatego też nie musiał ciągle przytrzymywać przełącznika, aby mówić.
- Zaczynam tutaj zamarzać.
- Jest dwa stopnie na minusie, nie marudź. Zaraz powinien wyjść, a potem  jeden strzał, zamiatanko i ciepły dom.
- Grzejesz dupę w samochodzie na podgrzewanym siedzeniu, więc łatwo ci mówić. -  Dla chwili zapomnienia o wszechogarniającym zimnie wyjął magazynek i zaczął dokładnie przeglądać każdy nabój, chociaż w takich ciemnościach było odrobinę ciężko.
- Kiedy ty w końcu zaczniesz mówić do mnie formalnie?
- Sam sobie odpowiedz. – Wsunął magazynek na swoje miejsce i oparł dłonie na kolbie, dmuchając na nie swoim, jeszcze ciepłym, oddechem.
Krótka cisza, a następnie dźwięk obijającego się plastikowego breloczka o klucz, a następnie o dolną obudowę kierownicy. Cichy warkot zapalonego silnika, odległy huk zamykanych drzwi, a potem zwiększenie obrotów.
Ruszył spod lotniska, nic mu nie mówiąc.
Chłopak z premedytacją wyłączył krótkofalówkę i włożył ją do torby, od razu wracając na swoje miejsce, przy broni.
Zamknął lewą powiekę, zaś prawym okiem patrzył przez lunetę, jednocześnie ustawiając celownik na miejsce, gdzie miał pojawić się czarny samochód osobowy, wyglądem przypominający jeep’a, jeśli myślami szedł w dobrym kierunku. Bardziej interesował się bronią palną, aniżeli autami, tym samym nie odstając ani na krok od części męskiego społeczeństwa.
Umieścił zmarznięty palec wskazujący na spuście, ówcześnie przełączając blokadę. Skupiony przygryzł dolną wargę, wsłuchując się w szum silników samolotu, który właśnie brał rozbieg na pasie. Wtedy czas zaczął płynąć wolniej. Pojawiły się smugi świateł ledowych, a po dwóch sekundach na zakręcie ukazało się oczekiwane auto, na seulskich tablicach rejestracyjnych.
W chwili naciśnięcia spustu jeden z dziewiętnastu pocisków opuścił lufę karabinu G96D z prędkością stu sześćdziesięciu metrów na sekundę i prostym, dokładnie wymierzonym torem doleciał do celu, jakim był środek głowy kierowcy. Maszyna za sprawą martwych rąk kierowcy skręciła nagle w prawo, uderzając o barierkę energochłonną, od której odbiła się i obróciła o dwieście siedemdziesiąt stopni, całkowicie zatrzymując. Huk uderzenia zlał się z harmidrem wywołanym przez wznoszący się samolot.
Tuż po strzale przeładował magazynek czekając, aż jego główny cel wysiądzie z samochodu. Nie musiał długo czekać. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby pozostać tam, gdzie znajdują się zwłoki i rozpryśnięty mózg na przedniej szybie.
Tylne, prawe drzwi zostały otwarte na oścież, zaś osobnik ledwie postawił dwa kroki od auta, gdy kula niosąca śmierć wbiła się w potylicę. Jasne włosy tylko się rozwiały, gdy ciało upadło.
Snajper ze spokojem, lecz jednoczesnym pośpiechem włączył blokadę, wyjął magazynek, złożył nóżki, a całość schował do torby. Nim zaczął schodzić po drabinie zebrał jeszcze w kieszeń kurtki dwie łuski, upewnił się, że nic po sobie nie zostawił i wyszedł z terenu sortowni w taki sam sposób, w jaki się tu znalazł. Wylądowawszy po drugiej stronie ogrodzenia od razu ruszył w kierunku dokonanej zbrodni. W tym samym czasie jego starszy towarzysz podjechał ciemną terenówką, w następstwie tego zasłaniając mu ofiarę, i jako pierwszy znalazł się przy zwłokach, gdy chłopak nadal ostrożnie schodził ze śliskiego pagórka.
Akurat kiedy młodszy obchodził auto od tyłu, niższy mężczyzna niemalże wyskoczył zza niego.
- Martwy. – Wyrzucił z siebie, jakoby coś go właśnie pogoniło. – Musimy się zwijać.
Nawet nie zdążył się zająknąć, czy też o krok bliżej podejść do zwłok, gdy został wepchnięty na miejsce pasażera. Chciał wysiąść, aby samemu się upewnić, ale usłyszał zaskakującą blokadę w drzwiach samochodu, a następnie mógł tylko patrzeć w boczne lusterko na oddalające się miejsce zbrodni. Z tej perspektywy wyglądało to, jak jeden z wielu normalnych wypadków, gdzie nadmierna prędkość grała główną rolę. Drugą stroną medalu było zagrożenie. Ryzyko, że ktoś wybierze tę trasę, zatrzyma się, aby sprawdzić, co się wydarzyło, a wtedy odkryje dziury po kulach. Potem tylko telefon, policja, służby specjalne, media. Bez problemu znaleźliby jego ślady na śniegu, aczkolwiek na tym detektywi by poprzestali. Zero świadków, kamer oraz zdrajców. Sprawa nie do rozwikłania.
- Zapnij ten pas, bo mnie szlag trafia przez ten alarm. – Ostry głos starszego przywrócił go do rzeczywistości.
Spojrzał wpierw na mężczyznę, na jego ciemnokasztanowe, trochę przydługie, włosy, dłoń na kierownicy, a następnie na konsolę, gdzie migała czerwona lampka informująca, iż pasażer nie ma zapiętych pasów bezpieczeństwa.
Z ciężkim westchnięciem zdjął torbę z kolan i ostrożnie ułożył ją na wycieraczce między swoimi nogami, po czym przeciągnął pas z prawej strony na lewą, końcowo go zapinając. Kiedy się wyprostował zauważył, że już jadą mostem Incheon. Trzy pasy były puste, więc towarzysz docisnął pedał gazu, a samochód zaczął przyspieszać. Osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt, setka, sto dziesięć. Pstryknięcie. Tempomat włączony, dlatego też mężczyzna zdjął nogę z gazu i wygodniej się rozsiadł. Czekała ich trasa długości około sześćdziesięciu kilometrów, czyli jakieś półtorej godziny z życia wzięte, a było już parę minut po ósmej wieczorem. Na dworze temperatura powoli spadała, lecz po czystym, rozgwieżdżonym niebie oraz spokojnym morzu ciężko było to zauważyć. Chciał chociażby troszkę uchylić okno, by poczuć zapach zimnej wody oraz wpuścić do rozgrzanego wnętrza auta odrobinę chłodnego powietrza. Palcem wskazującym pogłaskał przycisk otwierania, ale rozmyślił się w ostatniej chwili. Ktoś mógłby się przyczepić i wiadomo było, kto.
Cisza między nimi niemiłosiernie się przedłużała. Obaj byli wpatrzeni w pustą, na pomarańczowo oświetloną drogę, nawet nie zerkając w swoją stronę. Młodszy zaczerpnął powietrza, aby zacząć rozmowę, gdy tamten bez ostrzeżenia zmienił pas i skierował na zjazd z mostu. Chłopak był tym odrobinę zdziwiony. Nie sądził, że czas aż tak szybko płynie, gdy jedzie się tak szybko w kompletnej ciszy.
- A co zrobisz, jeśli staną się zombie? – Po zadaniu dziwnego pytania mężczyzna wyłączył tempomat i zaczął kontrolować auto z pomocą obydwóch dłoni, na skrętnym zjeździe zwalniając.
- Zombie? Wierzysz w takie rzeczy? – Młodszy nie powstrzymał się od wyśmiania go. Stan „zombie” był czymś, co nie miało podstaw, aby istnieć. – Dostali po kuli w łeb, a jak dobrze czytałem, to podobno „zombie” od tego się nie robi.
Starszy uśmiechnął się lekko, znakami kierując do dzielnicy Gangnam.
- Pod warunkiem, że kula odpowiednio trafi. Załóżmy taki scenariusz, gdzie pocisk się omsknął. – Im bliżej głównych tras, tym więcej skrzyżowań przecinali na zielonym świetle, zachowując odpowiednią prędkość, chociaż zdarzały się momenty, kiedy drogę zajeżdżało im upośledzone auto, jadące niemalże na wstecznym. – Co byś zrobił, gdyby ożyli?
- Przefarbuję włosy na czerwono. – Wypalił bez chwili namysłu, gdyż takie domniemania były co najmniej niedorzeczne.
Choi Young  Jae. Takie dane nosiła istota mało rozumna; obywatel Republiki Korei, który wierzył w możliwość przemiany człowieka w żywego trupa. Zbyt długa grzywka po części zakrywała mu oczy, jego szczerego uśmiechu nigdy nie widział, a natura pozwoliła mu urosnąć tylko do metra siedemdziesięciu siedmiu. Między nimi były trzy lata różnicy, z tego powodu uporczywie naciskał na oficjalne zwracanie się do jego osoby. Osobiście nie czuł potrzeby, by mówić do niego per „hyung”. Przez całe swoje siedemnastoletnie życie tylko do dwóch osób użył tegoż zwrotu.
Po zjeździe z drogi ekspresowej numer sto dziesięć na najbliższym skrzyżowaniu zostali zatrzymani przez czerwone światło. Do Gangnam pozostało jakieś czterdzieści minut jazdy, a przy dobrych wiatrach i pustej drodze, o połowę mniej.
Niespodziewanie starszy spojrzał na niego, obciął wzrokiem od góry do dołu i, przy akompaniamencie głębokiego, zrezygnowanego westchnięcia, wrócił spojrzeniem na sygnalizator, który po paru dłużących się sekundach pozwolił im dalej jechać. Pisk opon na pewno dało się usłyszeć w sąsiednich dystryktach stolicy.
- Znowu ubrałeś się, jak na wiosnę, a jest zima.
- Nie udawaj, że się o mnie martwisz, jak starszy brat, skoro wzajemnie się nienawidzimy. – Zripostował młodszy, po czym zrobił to samo, co on przed chwilą. - Zaś ty jesteś taki wystrojony, jakbyś miał później randkę
Zaczynając od jasnobrązowych, wykonanych ze skóry traperów, przez modne, jeansowe rurki oraz koszulę w biało-niebieską, drobną kratę, gdzie przeważał kolor drugi, a na nią założył zimowy, szary kardigan z dzianiny, z ocieplonym kapturem, a ściągacze na nadgarstkach oraz talii były uzupełnieniem, jak kieszonki, czy też możliwość zapięcia zakładki od kaptura pod szyją.
- A makijaż zrobiłeś? – Bez ostrzeżenia przysunął się jak najbliżej niego, po czym dłonią odgarnął mu grzywkę z oczu.
Ułamek sekundy i został brutalnie odepchnięty z powrotem na swoje miejsce, ale to mu wystarczyło, ażeby móc mu jeszcze podokuczać.
- Ładne kreski, hyung. Sam malowałeś? – Z wrednym uśmieszkiem usiadł przodem do starszego, a bokiem do kierunku jazdy. Dla pewności prawą dłonią zaparł się o deskę rozdzielczą. W tym samym momencie przekroczyli długo wyczekiwaną granicę dzielnicy Gangnam.
Brak reakcji ze strony Young Jae tylko utwierdziła go w przekonaniu, że ma rację. Postanowił dalej ciągnąć zabawę, która wyłącznie młodszemu sprawiała przyjemność.
- Przystojny jest chociaż? – Poruszył wymownie brwiami, chociaż był świadom tego, iż w ogóle nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. – Mnie możesz powiedzieć. Nikomu innemu nie przekażę.
Odpiął pas, który powodował dyskomfort w takiej pozycji, a następnie zapiął go z powrotem, lecz tym razem za sobą. Musiał przyznać, że ten ostrzegawczy dźwięk był irytujący.
W chwili, gdy ponownie chciał się do niego nachylić, starszy z premedytacją wpierw skręcił kierownicę mocno w prawo, przez co młodszy poleciał niemalże na niego. Nie zwolniwszy nawet odrobinę sprawił, że auto prawie przeleciało nad progiem zwalniającym, jednakowoż wybicie najpierw przednich kół, a potem tylnych poturbowało pasażera, który nie był zapięty pasami.
Kiedy z szokiem w oczach starał się usiąść normalnie, Young Jae dla dokończenia swojego dzieła ostro skręcił w lewo, po czym wcisnął miarowo hamulec, przez co przedni zderzak auta o mały włos nie zarył w asfalt, a następnie się zatrzymał z cichym piskiem opon. Młodszy przy zakręcie plecami uderzył o drzwi, potem ręka mu się osunęła z deski rozdzielczej, czego skutkiem był upadek tyłkiem na torbę, która nadal leżała na wycieraczce, oraz potylicą grzmotnął w schowek. Długie, chude nogi leżały na siedzisku fotela, prawa dłoń znajdowała się między drążkiem skrzyni biegów, a palce lewej kurczowo trzymały podłokietnik na drzwiach.
Ból zaczął się rozchodzić po bokach głowy, zaś w uszach słyszał przeciągły pisk, który dopiero po kilku sekundach zaczął zanikać. Miał zaciśnięte powieki, dopóki coś twardego i zimnego nie dotknęło środka jego czoła. Na ślepo chciał ów przedmiot zabrać starszemu z ręki myśląc, że mu w jakiś sposób chce złagodzić ból głowy, ale jak bardzo się mylił, po otworzeniu oczu.
Kolejny szok. Za nic na świecie nie spodziewałby się, że ujrzy tak blisko lufę pistoletu. Bez problemu mógł zajrzeć w czarną otchłań, z której wylatywały pociski.
- Zdenerwowałeś się? – Uśmiechnął się słabo, gdy broń odrobinę się od niego odsunęła.
Spróbował wstać, lecz wtedy ponownie poczuł chłód metalu na skórze. Ponownie opadł na torbę czując, jak w kość ogonową wbija mu się prawdopodobnie magazynek.
- Zacznij się do mnie zwracać formalnie, inaczej dołączysz do swoich ofiar za sprawą mojej kuli. – Głos starszego drżał, nie wspominając o dłoni, która trzymała broń.
Z tak bliskiej odległości widział każdy szczegół. Beretta 92FS była bardzo prosta w użyciu, ale to i owo trzeba jednak wiedzieć. Poprzez westchnięcie, przybranie na usta kpiącego uśmiechu zdołał uśpić czujność Choi’a. Wyrwał mu broń z trzęsącej się ręki i wcisnął w jego brzuch, zaraz powoli siadając na swoje miejsce. Kciukiem przełączył bezpiecznik, odblokowując spust, który wydał charakterystyczne pstryknięcie.
Oddech starszego widocznie zwolnił, a na szyi pojawiły się krople potu. Oczami wodził po twarzy młodszego, udając spokój. Chłopak zerknął na krótko za siebie, jednocześnie będąc ostrożnym, ale starszy był zbyt zestresowany.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie. – Zaczął i przełożył broń do lewej dłoni, by z pomocą prawej wciągnąć swoją torbę na kolana. – Nie obchodzi mnie to, czy znalazłeś kolejnego sponsora, któremu dajesz dupy, żeby tylko mieć kasę na swoje zachcianki, czy też tworzysz jakąś konspirację. Najważniejsze jest dobro Jae Bum’a. Jeśli sprawisz mu przykrość, ja się o tym dowiem i znajdę cię bez problemu, a wtedy nie będzie tak miło. Będę się nad tobą znęcał, aż w końcu mi się znudzi, po czym poderżnę twoje gardło, jak krowie w rzeźni. – Przechylił głowę lekko na bok, a następnie zabrał pistolet i wyjął z niego pełen magazynek, który włożył do swojej torby, zaś pusty szkielet rzucił na kolana Young Jae. – Powiedz mi. Dokąd trafisz po śmierci?
Sekundy zaczęły mijać, lecz odpowiedź nie nadchodziła. Westchnął ze zrezygnowaniem, zarzucił torbę na ramię i otworzył drzwi. Będąc już jedną nogą na zewnątrz, na chwilę jeszcze się odwrócił.
- Następnym razem odbezpiecz spust, zanim będziesz chciał kogokolwiek zabić.
Po tych słowach wysiadł i trzasnął drzwiami, od razu zmierzając ku głównemu wejściu do siedziby Mercedesa. Dolna elewacja była wykonana z granitu Nero Angola Black, zaś od drugiego piętra wzwyż wszystkie ściany były oszklone. Siedemdziesiąt siedem pięter, prawie trzysta pięćdziesiąt tysięcy metrów kwadratowych powierzchni. Przeszedł przez obrotowe drzwi prosto do ogromnej hali, gdzie podłoga oraz ściany wyłożone były marmurem Fossil Black. Skąd znał takie nazwy? Cóż. Pomagał przy ich wyborze parę lat temu, więc i nazwy weszły mu w pamięć.
Skinięciem głowy przywitał się kolejno ze stróżem, a potem z recepcjonistką, która trzepotała do niego rzęsami za każdym razem, gdy go widziała. Ich szare stroje znakomicie kontrastowały się z otoczeniem. Ówcześnie wyjmując swój identyfikator z wewnętrznej kieszeni kurtki, rozwinął smycz i przyłożył go do czytnika w bramkach, które w małym ułamku sekundy odczytały dane i pozwoliły mu płynnie przejść dalej. Do wind pozostało mu może z pięćdziesiąt metrów, gdy ze schodów z lewej strony schodziła grupa dyrektorów. Przyspieszył kroku, ale na próżno.
- Kim Yoog Yeom!
Po usłyszeniu swojego imienia uśmiechnął się przyjaźnie i przystanął, obracając w stronę nadchodzących czterech mężczyzn. Gdy podeszli ukłonił się, a w myślach już dawno był na samej górze wieżowca.
- Czy Jae Bum wrócił już do domu? – Zapytał najwyższy z nich, a jednocześnie najbrzydszy.
Miał tak duże zakola, że światło lamp odbijało się od czaszki, jakby była naoliwiona.
- Wróci dopiero rano. Mogę w czymś pomóc?
- Możesz mu przekazać, żeby się ze mną skontaktował, gdy wróci? Mamy parę spraw do omówienia, a on ciągle je odkłada na później.
- Oczywiście – Przytaknął, zaczynając powoli odchodzić.
Podziękowali sobie nawzajem, ale zdążył postawić tylko dwa kroki, kiedy usłyszał kolejne zawołanie, na które musiał się znowu odwrócić.
- Znowu ćwiczyłeś? – Mężczyzna wskazał palcem na ciemną torbę, którą Yoog Yeom trzymał na ramieniu, zaś ten zdębiał.
- Słucham?
- Ostatnio za dużo ćwiczysz. Nie powinieneś męczyć tak młodego ciała.
- Ach. – Westchnął, udając zakłopotanego oraz słodkiego chłopca drapiąc się po karku. – Dziękuję. Obiecuję, że będę więcej odpoczywał. Pan też się niech nie przemęcza!
Po odwróceniu się niemalże dobiegł do windy, zaś pod nosem życzył wszystkim śmierci. Kilkakrotnie nadusił przycisk, chociaż doskonale wiedział, że maszyna szybciej nie zjedzie. W tym czasie wyjął telefon z bocznej kieszonki torby i odnalazł numer zleceniodawcy.
Pierwszy sygnał był dziwnie długi oraz dość irytujący, aczkolwiek drugi został ucięty już na samym początku.
- Jae Bum hyung? – Zapytał, zdziwiony tym, że tak szybko odebrał.
- Załatwiony?
Kiedy usłyszał ten męski głos na jego usta wpełzł uśmiech. Czym prędzej wszedł do windy, by nikt go nie zauważył. Straciłby uznanie, na które się ciężko napracował.  Przyłożył identyfikator do czytnika, po czym wcisnął palcem wskazującym siedemdziesiąte siódme piętro i oparł się o tylną ściankę ze szkła, mając gdzieś widok miasta pogrążonego we śnie.
- Jak najbardziej. Kierowca też. Żadnych świadków.
- Zawsze mogę na ciebie liczyć, Yoog Yeom-ah.
Słysząc te słowa mało nie wybił szyby. Pochwała od Jae Bum’a była lepsza niż pochwała od rodziców, czy nauczycieli. Opanowawszy nadmiar szczęścia odchrząknął, by zachować odrobinę powagi w głosie.
- Pan Park chce, abyś się z nim skontaktował po powrocie. – Poinformował, wertując jeszcze pamięć w poszukiwaniu czegoś, co mógłby zapomnieć.
- On mi nigdy nie da spokoju.
Długie piknięcie wydobyło się z głośniczków windy informując, iż najwyższe, prywatne piętro zostało osiągnięte.
- Jesteś już w domu? Jest z tobą Young Jae?
I całe szczęście uciekło. Nie zdążył się przygotować na te okropne pytanie, więc pozostało mu smętnie odpowiedzieć.
- Nie ma. Jestem sam. – Odparł cicho zgodnie z prawdą, w międzyczasie odblokowując drzwi wejściowe.
- No tak. Mówił, że kiedy mnie nie ma, to nie widzi sensu spania w apartamencie. Pewnie pojechał do siebie.
Od razu po wejściu światła automatycznie się włączyły. Z telefonem przy uchu skupił się na zdjęciu butów, które kopnął w kąt, a białymi skarpetkami wkroczył na ogrzewaną podłogę wyłożoną jasnymi, kwadratowymi płytkami, z ciemnobrązowymi wzorami. Ściany apartamentu, prócz dwóch sypialni, łazienki i kuchni, były w kolorze caffe latte.
- Muszę już kończyć, bo otwierają salę. Wrócę rano i dłużej porozmawiamy.
- Dobrze. Będę czekał, hyung.
- Rozłączam się.
Korytarz od wejścia był krótki, ale szeroki na tyle, by obok siebie mogły stanąć przynajmniej cztery osoby. Pierwsze drzwi, wykonane z grubego szkła, znajdowały się po lewej stronie i prowadziły do sypialni Yoog Yeom’a. Nie miał najmniejszej ochoty zaszywać się w pokoju, więc rzucił torbę obok, a na nią identyfikator. Dwa kroki dalej po prawej stronie mieściło się biuro wraz z sypialnią prezesa, czyli Jae Bum’a. Dwa schodki wzwyż i znalazł się w przestronnym salonie, gdzie wschodnia oraz północna ściana były jednym, wielkim oknem, przerywanym tylko przez filary.  Na samym środku znajdowała się biała, wykonana z prawdziwej skóry, trzyosobowa sofa z czarnym szkieletem. I to właśnie na niej wylądował telefon chłopaka.
Z ciężkim westchnięciem przysiadł i wpierw wbił wzrok w puchaty, trójkolorowy dywan, następnie stolik, a dopiero potem oparł się wygodniej, oczami śledząc pływające piranie czerwone w akwarium, które stało na podeście, ale sięgało niemalże pod sufit. Z podstawą miało ponad trzy i pół metra wysokości, czyli odległość do lamp wynosiła tylko półtora metra, oraz cztery metry długości, a półtora szerokości.
Sfrustrowany podniósł się i zmierzył w stronę wbudowanego w ścianę baru, który stał tuż obok korytarza. Trzy półki, jedna nad drugą, a na każdej przynajmniej dwadzieścia różnych alkoholi podświetlonych na pomarańczowo. Z dolnej szafki wyjął szklankę z grubym dnem, wrzucił do niej parę kostek lodu. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w butelki, jakoby były to eliksiry służące do praktykowania czarnej magii. Calvados, Gin, likiery, koniaki, rum, wina, wódki. Ilość tego wszystkiego była przytłaczająca, ale ostatecznie wybrał zaczętą whisky, do której w większej ilości dolał coli.
Odwrócił się na pięcie i nim odszedł, spojrzał w górę, na jedną z siedmiu kamer, które obserwowały każdy skrawek mieszkania w najwyższej jakości kolorowego obrazu.
- Twoje zdrowie, Im Jae Bum. – Wzniósł toast do jednej z nich i ledwie zamoczył usta, po czym się skrzywił.
Dotykając ów alkoholu chciał wyrazić swój bunt przeciw przełożonemu, który traktował go jako swojego sługę. Miał dość bycia na każde zawołanie. Wyłączył całkowicie oświetlenie, prócz akwarium, które bez problemu oświetlało większą część salonu i skrytej za nim kuchni.
Powolnym krokiem podszedł do północnego okna, gdzie wpierw przyjrzał się swojemu odbiciu. Cienie pod oczami były skutkiem braku snu od ponad dwudziestu godzin. Nie potrafił spać w nocy, natomiast w dzień musiał być gotowym do wypełniania zadań. Prychnął tylko i odwrócił wzrok od swojego odbicia. Bez namiastki uczuć patrzył na to, jak dzielnica ożywa po zmroku. Dziwki wychodzą na ulicę, aby skusić facetów do pozbycia się dopiero co odebranej wypłaty, knajpy zapachami swoich najgorszych dań wołają wygłodniałych, podczas kiedy ochroniarze pilnują wejścia do klubów.
Nienawidził tego obrzydliwego świata.
Nienawidził fałszywych ludzi.
Nienawidził tego, że pieniądze grały we wszystkim główną rolę.
A także gardził Choi Young Jae oraz jego życiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz