"Detektyw"
Dzisiejszego dnia tokijskie ulice były wyjątkowo
bardzo zatłoczone. Co prawda, zjawisko porannych czy też popołudniowych korków
należało do czegoś normalnego w samym sercu Japonii, aczkolwiek to, co działo
się teraz, przekraczało wszelkie granice zdrowego rozsądku. Długi wąż
samochodów ciągnął się od pierwszego zakrętu na dziesiątych światłach niedaleko
ronda, czyli jakby być bardziej dokładnym, to była to długość około siedmiu
kilometrów. Głuche trąbienie klaksonów samochodów najróżniejszych marek stawało
się powoli utrapieniem dla pieszych, którzy poruszali się o pięćdziesiąt
procent szybciej niż pojazdy, na których siedzeniach wyklinali w głos
zirytowani kierowcy. Niestety, nikt nie wiedział, co było powodem tego jakże
niefortunnego zdarzenia, ale spekulacje, które wydawały się najbardziej
prawdopodobne były dwie: wypadek lub też jakiś kutas, który jechał trzydzieści
kilometrów na godzinę i ani szło go nawet wyprzedzić. Najgorsze w tym wszystkim
było jednak to, że większość osób, które znalazły się w tej nieprzyjemnej
sytuacji, najpewniej spieszyli się do pracy i ich irytacja osiągała poziom
minusowy, ze względu, że dawno temu minęła godzina ósma i większość firm
została otwarta, bez ludzi pracujących w niej. Bez biznesmenów, sprzedawców w
zwykłym spożywczym, mechaników na pierwszej zmianie, czy też takiego
potencjalnego cukiernika, jaki właśnie wracał z towarem, który załadował na
skrzynię dokładnie o godzinie piątej czterdzieści siedem z nadzieją, iż zdąży
na otwarcie sklepu, czyli godzinę ósmą. Niestety, jego oczekiwania przeszły
same siebie, a poziom irytacji dawno temu osiągnął poziom krytyczny, ba, nawet
już go przeskoczył. Uderzył dłońmi w kierownicę i spuścił głowę, opierając
zaraz o nią czoło.
Wielki napis Hakujuji
oznaczający nazwę firmy, w której pracował oraz logo na tylnej części
skrzyni tira nie miały najmniejszego zamiaru w trybie natychmiastowym, znaleźć
się w odległości pięciuset metrów od celu, a jedynie z prędkością żółwia lgnęły
do przodu. Aczkolwiek jak wiadomo, lepszy rydz niż nic, jak to mówi jedno z
przysłów. Mężczyzna odetchnął ciężko i przetarł dłonią czoło, krzywiąc się z
irytacji. Zerknął na zegarek znajdujący się w głębi za kierownicą i przeklął
pod nosem, wiedząc, że na otwarcie swojego lokalu na czas już nie zdąży, skoro
ma dwudziestominutowy poślizg. Wyciągnął więc z kieszeni spodni telefon i
wybrał numer do jedynej osoby na tym świecie, która mogłaby go uratować. I nie
była to wcale jego żona.
- Atsushi? – zaskoczony rozchylił powieki szerzej, gdy
połączenie zostało przyjęte niemal natychmiast, i to od nikogo innego, jak jego
syna – Myślałem, że jeszcze śpisz.
- Przed ósmą byłem pod sklepem – Murasakibara wzruszył
ramionami, pakując kawałek ciasta śliwkowego, które zamówiła starsza kobieta
stojąca przed ladą. Zawrócił do niej, podał i zabrał pieniądze. – Mam nadzieję,
że będzie smakowało, do widzenia.
Ojciec westchnął ciężko i pokręcił głową, wpatrując
się bezradnie we wciąż ciągnący się korek. Z jednej strony może i cieszył się,
że nie musiał ciągle wykorzystywać swojej żony do zastępowania go w pracy z
powodów nagłych takich, jak na przykład właśnie ten, ale z drugiej cukiernia to
nie miejsce dla jego szesnastoletniego syna. Podjechał tirem może pięć metrów
do przodu i zacisnął wargę. Za dużo słów cisnęło mu się teraz na usta.
- Za dziesięć minut zaczynałyby ci się zajęcia,
prawda? – zapytał celowo, chociaż wiedział, że był to dość drażliwy temat dla
Murasakibary, ale jego charakter nigdy nie pozwalał zostawiać niewyjaśnionych
spraw.
- Tato –
chłopak zirytował się, marszcząc mocno czoło i starając się nie wykrzyczeć
kolejnemu klientowi w twarz niczego nieuprzejmego. Dlatego grzecznie przeprosił
i schował się na moment na zaplecze, prosząc kobietę, która pracowała u nich na
zmywaku o zastąpienie go na chwilę. – Tyle razy już ci o tym mówiłem…
- I co z tego? Dalej uważam, że zrobiłeś głupstwo
rzucając szkołę w wieku niespełna siedemnastu lat… Pełnoletność osiągniesz
dopiero za trzy lata i co?! – warknął starszy, mimo wszystko starając się
zachować spokój.
- Przecież u ciebie pracuję, coś nie tak? – Atsushi
jednak wydawał się być niewzruszony – Muro-chin wyjechał, więc po co miałem tam
siedzieć? Pracuję u ciebie, zarabiam pieniądze, mama odpoczywa w domu, przestań
stękać, tato.
Mężczyzna westchnął, czując jak krew ze złości
przelewa mu się w żyłach. Pomoc Murasakibary w cukierni była dla niego niczym
wybawienie, to fakt, ale od zawsze uważał, że nie mógł stawiać wyżej niczego od
ukończenia szkoły. Ot tak dowiedział się od syna, że ten ma dość nauki w liceum
i chce zatrudnić się w jego cukierni. Nie mógł oczywiście przyjąć tego ze
spokojem, jednak zacisnął szczękę i się nie denerwował, kiedy jego żona a
zarazem matka Atsushiego powiedziała, że może robić, co mu się podoba, byle
nadal pozostał dobrym człowiekiem. Stary uważał, że jego syn był zbyt
łatwowierny i za szybko ufał ludziom. Być może po jego wiecznie znudzonym i
mówiącym „chcę przespać całe swoje życie” wyrazie twarzy można było
wywnioskować, iż Murasakibara się do niczego nie nadawał, jednak obcowanie z
jedzeniem i słodyczami wychodziło mu niesamowicie dobrze, ale nikt o tym nie
wiedział. Jednak jak widać, to nadal nie przemówiłoby jego ojcu do rozsądku,
nawet jeśli dowiedziałby się o tym, jak wielką pomoc w swojej cukierni posiada.
- Zajmij się klientami dopóki nie wrócę, dobrze? – po
usłyszeniu krótkiego i leniwego „tak” rozłączył się i skupił na drodze, chcąc
jak najszybciej dotrzeć do celu.
Murasakibara schował telefon do tylnej kieszeni spodni
i wrócił z zaplecza, przecierając dłońmi twarz. Widząc, że kobieta za ladą daje
sobie świetnie radę, przez krótką chwilę się zastanowił nad tym, czy nie zająć
się tym, co lubi najbardziej, czyli gotowaniem, jednak odciągnął go od tego
kobiecy krzyk przy kasie. Obrócił się dokoła własnej osi, a widząc jej
przerażoną minę, zamrugał kilkakrotnie. Czym prędzej podbiegł do lady i za
szkłem, gdzie zwyczaj miały okazję wylegiwać się pyszne wypieki, zniknęły babki
z rodzynkami.
- Sprzedałam ostatnie jakieś pięć minut temu –
wymamrotała zmieszana i spuściła głowę.
- Spokojnie – odparł Atsushi i podwinął rękawy
koszuli. – Bardzo mi przykro, ale skończyły się nasze babeczki z rodzynkami. Do
godziny powinny pojawić się wraz z moim ojcem, więc bez obaw.
Ukłonił się i zniknął w zastraszającym tempie w
pomieszczeniu, które służyło za kuchnię. Znajdował się w niej wmurowany w
ścianę piec, stoliki, lodówka oraz pełno różnorakich, kuchennych urządzeń. Westchnął
ciężko i zabrał się do pracy, zważywszy na to, że jego ojciec z dostawą za
szybko się nie pojawi. Minęło może pół godziny, a Atsushi już wyciągał z
piekarnika kruche ciasteczka maślane oblane na przemian czekoladową i waniliową
polewą z dodatkiem kolorowej posypki, w kształtach przypominające gwiazdki i
księżyce. Wyszedł z pomieszczenia przecierając czoło, i ku jego zdziwieniu
ojciec właśnie podjechał pod sklep, chyba zaskoczony tak długą kolejką. Czyżby
wszystko z zapasów zniknęło tak szybko? Murasakibara westchnął ciężko i zrzucił
przygotowane przez siebie ciastka na talerz, stawiając go na boku lady, by
każdy mógł po jedno sięgnąć.
- Przepraszam, a co to za ciasteczka? – spytała
dziewczynka wyglądająca może na szóstą klasę. – Nigdy ich wcześniej nie
widziałam.
- Sam je przygotowałem – odparł fioletowowłosy, wzruszając
lekko ramionami – Są do spróbowania dla wszystkich, którzy cierpliwie czekali
na świeżą dostawę!
Ostatnie słowa powiedział już o wiele głośniej tak, by
jego ojciec wnoszący kartony z towarem mógł to usłyszeć. Oczywiście, udało się,
ale Atsushi żałował, że nie mógł zrobić zdjęcia jego zaskoczonej miny.
- Są pyszne! – podeszła do niego młoda kobieta z
wózkiem, właśnie chrupiąc jedno ciasteczko – Mogłabym poprosić całą torebkę?
- Przepraszam, ten produkt został dopiero dzisiaj
przeze mnie wprowadzony do naszej oferty, ale…
- Ale bez obaw, mój syn za chwilę przygotuje kolejną
część, specjalnie dla pani – przerwał ojciec Murasakibary, który właśnie
wskoczył za ladę i objął swojego syna za szyję, a przynajmniej się starał, bo
niestety, jemu matka natura aż takiego wzrostu nie dała.
Uśmiechnął się tajemniczo do swojego syna i uniósł
kciuk w górę; jego oczy aż błyszczały z podekscytowania. Jak na swoje stare
lata, nigdy by się nie spodziewał, że ma takie utalentowane dziecko. Odesłał go
wzrokiem do pomieszczenia, gdzie znajdował się piec, by przygotował kolejne
ciastka. Tak mijała godzina za godziną, jedni klienci przychodzili i
odchodzili, a pieniędzy za pyszne wypieki tylko przybywało. Atsushi większość
swojego czasu spędzał z rękami ubrudzonymi w mące, zaś stary Murasakibara tylko
zapełniał kasę w coraz to większą ilość jenów. W końcu jednak musiał nadejść
czas, w którym fioletowowłosy miał za zadanie znowu samemu zająć się cukiernią
tylko dlatego, że przed pierwszą do jego ojca zadzwoniła żona, a zarazem matka
chłopaka prosząc go o pomoc w zrobieniu zakupów. Stary, wiedząc, że jego syn
sobie najpewniej poradzi, pożegnał się z nim klepiąc go w plecy, i powiedział
jeszcze, że jak tylko zrobi z matką
zakupy, od razu do niego wraca i od tej pory chłopak może zająć się już swoimi
sprawami.
- I nie martw się, dam ci wypłatę – posłał mu uśmiech,
marszcząc tylko swoją starą twarz i ruszył leniwym krokiem w stronę wyjścia.
W tej samej chwili, w przejściu minął czerwoną burzę
włosów, które lekko powiewały na delikatnym wietrze, ale niespecjalnie zwrócił
na nią uwagę i ruszył dalej, w przeciwieństwie do swojego syna. Chłopak po
pierwsze był podekscytowany, ale jednocześnie zaskoczony widokiem Seijūrō w cukierni, bo odkąd go
znał, wiedział, że chłopak nienawidził słodyczy bardziej niż czegokolwiek.
Zamrugał parokrotnie, zastanawiał się czy aby mu się coś w oczach nie popsuło i
wzrok nie płatał mu figli. Jednak, jak się okazało, obecność Akashiego była w
Hakujuji czymś prawdziwym, ponieważ nie minęła chwila, a niższy zrównał swój
wzrok z Murasakibarą, będąc jednocześnie tak zaskoczonym jak nigdy. Musiało
minąć kilka sekund, zanim podszedł do lady i uniósł głowę, mrużąc przy tym
powieki.
- Cześć, Aka-chin –
pierwszy odezwał się Atsushi, lekko odwracając wzrok od oczu Akashiego. – Co tu
robisz, podać ci coś?
- Strasznie zachciało
mi się pić, ale najbliższy sklep jest za daleko, by chciało mi się do niego
iść. Masz sok pomarańczowy? – spytał, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu.
– Dlaczego nie jesteś w szkole, Atsushi?
- Nie chodzę do
szkoły – wzruszył ramionami, swobodnie sięgając po butelkę soku, stojącą na
najwyższej półce na ścianie. – Pracuję tutaj, bo rzuciłem szkołę To cukiernia
mojego ojca. Zdałem wszystkie egzaminy tuż za progiem punktowym, i chociaż
mogłem się dalej uczyć, to nie chciałem.
- Dlaczego? – Akashi
uniósł brwi, w jeszcze większej konsternacji, odbierając butelkę i płacąc za nią.
- Szkoła jest zbyt
beznadziejna – ziewnął, wydał resztę z kasy i chciał już zawrócić się, by na
chwilę wejść na zaplecze, lecz głos byłego kapitana, znów go zatrzymał,
powodując, że lekko zesztywniał.
- Sam o tym
zdecydowałeś? – napomknął, rzucając krótko wzrokiem na stojące za szkłem
ciasteczka czekoladowe. – Dobre są?
Na podwójne pokiwanie
głowy starszego kolegi, Akashi zamyślił się nieco i tuż po tym stwierdził, że
weźmie trochę. Było to dla wyższego niczym koniec świata i już miał pytać o to,
czy aby na pewno Seijūrō czuje się dobrze, ale widząc tę zastraszającą pewność
siebie w oczach Akashiego, odpuścił i nałożył w torebeczkę trochę ciastek i
wręczył mu. Młodszy zapłacił i zajęło mu jeszcze z dziesięć sekund, zanim
odszedł od lady, mimo wszystko posyłając spojrzenie w stronę Murasakibary,
które oznaczało nic innego jak ciekawość pomieszaną z zaintrygowaniem. Jak
wiadomo, Hakujuji to jedna z
największych i najbardziej prosperujących firm na rynku cukierniczym, a zdanie
o niej w tym momencie także poprawiał Seijūrō fakt, iż należała ona do ojca
Atsushiego. Nigdy by się nie spodziewał, że ktoś taki jak on, osoba, która
zawsze wygląda na niezainteresowaną czymkolwiek, mogłaby robić w życiu coś, co
przyniosłoby mu tak duże zyski. Jak wiadomo, jeśli jest się rodziną szefa najpopularniejszej
cukierni nie tylko w Tokio, Osace czy Hiroshimie, ale i w całej Japonii oraz
kilkadziesiąt kilometrów za jednym czy drugim morzem, to dochody podwajają się
razy dwieście albo nawet lepiej.
W końcu postanowił,
że opuści cukiernię, bo, po pierwsze nie chciał zalegać w kolejce, która
zdążyła już urosnąć w długość odkąd pojawił się tutaj, a po drugie, nagle
stwierdził, że ma ważną sprawę do załatwienia, która ani śmiała czekać
jakiejkolwiek zwłoki. Zabrał ciasteczka, które schował do swojej torby na
ramieniu i spojrzał na Murasakibarę.
- Dziękuję bardzo –
wypowiedział to takim tonem, przez który Atsushi miał wrażenie spotkał anioła i
na kilka sekund zabrakło mu tlenu w płucach. – Do zobaczenia, Atsushi.
Szybko jednak się
opamiętał, ponieważ czekało go jeszcze trochę pracy zanim ojciec wróci z
zakupów, ale to jedno, tak naprawdę nieoczekiwane spotkanie wywróciło jego
dotychczasowy spokój do góry nogami i dopóki stary Murasakibara nie przyszedł,
on w ogóle nie mógł się skupić. Odetchnął z upragnioną ulgą, gdy ostatnie pięć
osób z kolejki mógł już obsłużyć ktoś inny i po zabraniu swoich rzeczy, opuścił
cukiernię kierując się do domu, by jakoś bardziej pożytecznie zająć swój czas.
Do
zobaczenia, Atsushi.
♞
Autobus zatrzymywał
się właśnie na przystanku, gdy Akashi z otwartą torebką słodyczy dochodził na
przystanek. Z ciastkiem między wargami przeszedł drzwi pojazdu i zajął miejsce
przy oknie, wbijając wzrok w szybę i zwężając brwi. Pierwszy raz zamyślił się nad
czymś tak bardzo, że nie docierały nawet do niego słowa rozmów ludzi
znajdujących się blisko, nawet jeśli zawsze lubił się im przysłuchiwać. Jego
myśli zaprzątało teraz zupełnie co innego, nie pozwalając mu się skupić nawet
na własnych sprawach. Skrzywił się mimowolnie, nie przemawiał do niego powód,
dla którego Murasakibara rzucił szkołę. Wydawało mu się, jakby za jego nagłą
decyzją kryło się zupełnie co innego, w ogóle niezwiązanego z tym, co
powiedział mu w cukierni. Westchnął ciężko i zmarszczył czoło, gdy koło niego
stanęła pierwsza zmora dnia dzisiejszego, a mianowicie kanar. Stare, zmęczone
oczy wpatrywały się w Seijūrō z nienawiścią, jakby to właśnie jego mężczyzna
oskarżał za swoją własną pracę. Akashi jednak się tym nie za bardzo przejął, a
jedynie podał swoją kartę z kieszeni, nawet nie odwracając wzroku od szyby, za
którą przejawiały mu się znacznie lepsze widoki, niż gdyby miał patrzeć się po
wypełnieniu przez ludzi wnętrza pojazdu. Miał teraz tylko jeden cel – chciał
dostać się do jedynego na świecie miejsca, z którego, bez naruszania
prywatności innych, mógłby się wszystkiego dowiedzieć, i na dodatek wyjść z
dodatkowymi informacjami jakby tylko chciał. Zagryzł lekko dolną wargę i
wyciągnął z kieszeni spodni telefon, odsyłając zirytowanym spojrzeniem kanara,
któremu chyba nie podpasował, bo nawet jeśli mężczyzna obsługiwał teraz inną
osobę, wciąż rzucał w stronę chłopaka krótkie spojrzenia mówiące: „zabiję cię
dzisiaj, dzieciaku”.
- Liceum Yōsen, ta? –
pomruczał sobie pod nosem i w jednej chwili znalazł się na stronie internetowej
liceum.
Jak to dobrze, że
przynajmniej wsiadł w dobry autobus.
Po przejechaniu
kilkunastu przystanków, Akashi wysiadł na jednym z nich, który zatrzymywał się
przy wielkim, niebieskim budynkiem z napisem „Yūbin maku”. Zwęził brwi,
ponieważ nie miał ochoty wysyłać nigdzie żadnego listu – droga elektroniczna
była szybszym sposobem. Szybko jednak ogarnął, że budynek liceum Murasakibary
znajdował się po drugiej stronie, tuż za przejściem dla pieszych. Westchnął
ciężko i szybko udał się w tamtą stronę, chowając resztę ciastek do torby. Za
jakie grzechy plątał się w to wszystko? Albo inaczej: Co strzeliło mu do głowy,
żeby ją sobie zaprzątać kimś takim jak Atsushi? Ciekawość, czy może jednak
kompletnie inne intencje, którr skrywały się w głowie tego małego,
czerwonowłosego licealisty?
Z niesamowitym
spokojem na twarzy wszedł na plac liceum Yōsen, krótkim spojrzeniem obrzucając
uczniów, którzy spóźnieni biegli na zajęcia. Seijūrō chyba tylko ze względu na
swoją pozycję społeczną nie musiał na nie chodzić, ale stało się to dopiero
teraz, kiedy zdał egzaminy dla pierwszorocznych. Omijała go większość lekcji,
które po prawdzie i tak nie wniosłyby nic do jego życia, ale to nawet lepiej.
Mógł zająć się bardziej pożytecznymi sprawami, jak na przykład odwiedzanie
szkół swoich kolegów z drużyny gimnazjalnej, albo chociaż tylko jednego. Uniósł
lekko kącik ust w uśmiechu, kiedy do jego wzroku, tuż przed samym wejściem do
szkoły, doszły spojrzenia licealistek, które wzdychały na jego widok. Akashi
poczuł się teraz trochę jak Kise, chociaż wiedział, że i tak mu nie dorówna. W
popularności oczywiście, bo jeśli chodzi o naukę, to kompletnie inna bajka.
Mimo wszystko, uśmiechnął się do nich w czarujący sposób i pomachał, zaraz
znikając w budynku. To, że udało mu się uniknąć spotkania z jakimkolwiek
nauczycielem tej szkoły czy też samym dyrektorem, to był chyba cud. Szybko
ogarnął na planie wiszącym na tablicy korkowej w holu, gdzie była klasa
Murasakibary miała lekcje i udał się tam. Odpuścił jednak po kilkunastu krokach
w korytarzu po tym, jak spojrzał na godzinę. Już dawno temu było po przerwie i
prawdopodobnie zaczęły się kolejne lekcje. Seijūrō westchnął ciężko i usiadł na
wnęce przy jednym z okien, zastanawiając się, co powinien zrobić. Siedział tak
może z pięć minut silnie główkując, kiedy niespodziewanie przed oczami mignęła
mu ciemnowłosa postać w stroju koszykarskim w biało-fioletowe paski. Pierwsze,
co było w jego odruchu, to wstanie i pójście w kierunku, z którego mignęła mu
wcześniejsza sylwetka, ale odpuścił, ponieważ czarny kolor włosów skojarzył mu
się tylko z jednym zawodnikiem – cieniem asa drużyny Yōsen, Tatsuyą. Nie to,
żeby miał jakieś obiekcje co do samego Himuro, po prostu Akashi dobrze
wiedział, że od niego bardziej poufnych informacji raczej nie wyciągnie, a
właściwie to po nie w największej mierze tutaj przyszedł. Zamknął na chwilę
oczy, starając się znaleźć inne rozwiązanie tej sytuacji. Jak się jednak
okazało, wcale nie musiał długo czekać, ponieważ ów pasiasty strój koszykarski
stanął tuż przed nim, i nie był to wspomniany przez Seijūrō Tatsuya. Chłopak
też miał czarne włosy, ale z rysów twarzy bardziej przypominał Chińczyka niż
Japończyka.
- Akashi Seijūrō? –
czerwonowłosy tylko uniósł wzrok słysząc jak go wywołał i skinął głową,
zwężając swoje brwi w podejrzliwy sposób. – Kojarzę cię z meczu z Seirin na
Zimowych. Co tu robisz?
- Nie rozmawiam z
obcymi, dopóki nie zdradzą mi swojej tożsamości – warknął w odpowiedzi,
nienawidził, kiedy ktoś patrzył na niego z góry.
- Spięty jesteś,
Akashi – chłopak uśmiechnął się lekko, można rzec, że ironicznie i przysiadł
obok niego na oknie. – Wei Liu. Gram w drużynie, co pewnie widać. Jeśli czekasz
na Murasakibarę, to go tutaj nie znajdziesz.
Ciche „wiem” i
skinięcie głowy wprawiło Liu w konsternację, aż lekko uniósł brwi. Wbił w
Akashiego zaskoczone spojrzenie, zastanawiając się dlaczego jego były kapitan
był niedoinformowany odnośnie swojego zawodnika. Odkąd tyle słyszał o
„Aka-chinie” od Murasakibary, myślał, że są ze sobą jakoś blisko. A może
łączyła ich jedynie koszykówka?
- Atsushi mówił, że
dobrowolnie rzucił szkołę. Pracuje teraz w cukierni swojego ojca, bo według
niego nauka jest beznadziejna – czerwonowłosy westchnął cicho i oparł łokcie na
kolanach, spuszczając głowę i wbijając wzrok w swoje buty.
Słysząc jednak jak
Wei parsknął śmiechem i poklepał go po ramieniu w sposób oznaczający jedynie
współczucie, zirytował się lekko i spojrzał w oczy chłopaka pewnie. Nie
wiedział, czy on sobie z nim teraz pogrywał, czy po prostu był idiotą. Gdy
ciemnowłosy obok niego przysiadł, Akashi poczuł zabawny chłód, który przeszedł
mu wzdłuż kręgosłupa.
- Myślałem, że
chodząc z nim trzy lata do gimnazjum, nauczyłeś się, że Murasakibara jest
naiwny – cała złość jednak minęła, gdy na twarzy Liu pojawiło się
zobojętnienie. – Nie wiem, czy mówił ci, ale Tatsuya, który grał w naszej
drużynie, tuż po egzaminach wyjechał do Stanów.
- Mówił o tym –
wtrącił Akashi raptownie.
- To teraz połącz
sobie kilka faktów w głowie.
Seijūrō miał wrażenie
przez moment, że gada z głupkiem, ale dotarło za chwilę do niego, że tak
naprawdę to on się nim okazał. Do głowy nasunęło mu się kilka, wręcz piekielnie
ważnych faktów.
a)
Himuro
był jedną z osób, z którymi Murasakibara od skończenia gimnazjum trzymał się
najbliżej
b)
Rzucił
szkołę tak jak Tatsuya i na siebie zarabia, co jeśli też będzie chciał
wyjechać?
c)
Hakujuji to najpopularniejsza cukiernia w
Japonii, zysk idzie dwa razy szybciej niż normalnie
d)
A
co jeśli opuści on Japonię już za miesiąc i Seijūrō zostanie z niczym?
- Teraz rozumiesz? –
spytał beznamiętnie Liu, patrząc się gdzieś w przestrzeń.
Akashi już wiedział,
że jeśli nie powstrzyma Atsushiego przed wyjazdem, nie zatrzyma go przy sobie.
Jednak wiedział też, że nakłanianie go do rzucenia pracy, nie byłoby dobrym
rozwiązaniem. Zamrugał parokrotnie, czuł jak jego warga drży z irytacji
połączonej z szokiem i niedowierzaniem. Położył dłonie na swoich policzkach i
ponownie spuścił głowę, musząc ułożyć sobie to wszystko w głowie. To było takie
denerwujące, że o teoretycznie prostej odpowiedzi na swoje pytanie, musiał
dowiedzieć się od zupełnie obcej osoby. Westchnął ciężko i poklepał dłońmi
policzki, czując jak Wei wręcz świdrował go swoim zobojętniałym wzrokiem.
Myślał, że raczej nic więcej od chłopaka nie otrzyma, przez te kilka minut
rozmowy, wręcz wylewało się z niego, że nie był specjalnie chętny do
prowadzenia jakichkolwiek znajomości. Jednak, kiedy na niego spojrzał, ten
uśmiechał się w tak obrzydliwie sarkastyczny sposób, że Seijūrō nie mógł
powstrzymać się sam od szerokiego uśmiechu.
- Nie musisz
dziękować – skwitował go Wei i wstał, lecz Akashi nie odpuścił i złapał go za
nadgarstek, gdy uniósł biodra.
- Dam ci nagrodę za
twoje poświęcenie. Nie chcesz może mojego autografu? – spytał ironicznie,
jednak w tej kwestii raczej Liu nie przebije.
- Nie biorę go od
kolesia, który przegrał z Seirin.
Rzucił za nim tylko
krótkim spojrzeniem, gdy znikał za ścianą, która kończyła korytarz i zakrył
jedną dłonią swoją twarz. Zasłonił tym samym szeroki, nieco przerażający
uśmiech, którego czasem bał się nawet on sam.
W nocy Akashi nie
mógł zmrużyć oka przez dłuższy czas. Wciąż w jego głowie co i raz przejawiała
się postać chłopaka, którego spotkał w liceum Yōsen, i który nic nie mówiąc
pokazał mu, jak dużo jeszcze musi nauczyć się nie tyle co o swoich kolegach z
Teikō, ale również o graczach aktualnych, z Rakuzan. Jako że egzaminy już dawno
się skończyły, ale treningi koszykówki trwały dalej, Akashi stwierdził, że tak
czy siak, powinien się na nim pojawić. Nawet jeśli uważał, że jest już na tyle
dobry, że nie musiał ćwiczyć. Jednak, pojawiała się wątpliwość jeśli chodziło o
jego talent. Bo przecież, gdyby był taki dobry, to nie przegrałby z Seirin.
Obudził się więc z niesamowicie złym humorze. Z ojcem jak zwykle nie rozmawiał,
bo mężczyzna tak czy owak się nim nie interesował, dlatego tuż po zjedzeniu
śniadania w ciszy, ubrał się, zabrał rzeczy na trening i poprosił szofera o
zawiezienie go do szkoły. Po drodze minął się z Mayuzumim, który jak zwykle
ignorował treningi, woląc czytać swoje light
novels siedząc przed szkołą na murku, ale nie zwrócił na niego szczególnej
uwagi. Udał się czym prędzej do
szatni, przebrał w strój do koszykówki i pobiegł na halę, gdzie reszta (jak
miał nadzieję) przebywała już od dwudziestu minut.
- Przepraszam za
spóźnienie – pokłonił się swoim kolegom i zamknął drzwi od hali w momencie, w
którym Mibuchi odbierał piłkę od Kotarō.
- Sei-chan, jesteś! –
ciemnowłosy, który właśnie trzymał piłkę tylko uśmiechnął się delikatnie i
wyrzucił ją prosto w dłonie swojego kapitana. – To do ciebie niepodobne, że się
spóźniłeś.
- Wiem, Mibuchi.
Miałem coś do załatwienia – odparł i kozłując kilkakrotnie wbiegł na boisko,
wrzucając piłkę do kosza za dwa punkty.
- Podaj do mnie,
Akashi! – z jego prawej wybiegł wiecznie uśmiechający się pomarańczowy
człowiek, który swoim wyglądem przypominał małego szczeniaka. Oczywiście, jak
zwykle w nieodpowiednim momencie. – Eeeh?! Wrzuciłeś do kosza, no dzięki!
Kotarō, według
kolegów z drużyny był jak taki, mówiąc dokładniej, „dobry wrzód na tyłku”.
Łaził za wszystkimi krok w krok, pokazując za każdym razem, że znajduje się
właśnie w tej jednej chwili, w tym jednym, konkretnym miejscu. Nigdy nie
zamykała mu się gęba i często małpował, robiąc sobie przy tym krzywdę, która
najczęściej polegała na jakimś mniejszym zadrapaniu. Gdy Akashi wrzucił piłkę,
Hayama poczuł się odrzucony, dlatego napuszył się jak paw, ale trwało to
zaledwie chwilę. Tuż po tym, jak usiadł na środku boiska, Akashi lekko się
uśmiechnął i biorąc piłkę, rzucił w jego stronę. Kotarō jak na zawołanie wstał
z miejsca i z prędkością podobną do prędkości dźwięku, ruszył do piłki i złapał
ją w locie. Kozłując w zawrotnym tempie, podbiegł do Akashiego i okrążył go,
ciągle krzycząc, że chce się z nim zmierzyć jeden-na-jeden. Zajęło to
oczywiście dłuższą chwilę, ale tuż po zakończeniu tego krótkiego sparingu,
Hayama odkrył coś dziwnego, jakby czerwonowłosy grał inaczej niż zwykle.
Wpatrywał się w niego krótką chwilę, zanim nie oberwał od Mibuchiego przez łeb.
Na szczęście delikatnie.
- Kotarō, zachowuj
się – napomknął mu chłopak, lekko marszcząc brwi.
- Ale nie widzisz,
Reo-nee, że Akashi się jakoś inaczej zachowuje?! Jakby bujał w obłokach. Stało
się coś? – zadał kapitanowi pytanie, lekko przechylając głowę na bok.
Ten zareagował
dopiero po chwili. Spojrzał na Hayamę z lekko rozwartymi z zaskoczenia oczami i
odchrząknął odwracając wzrok w przeciwną stronę. Spotkał się z jeszcze bardziej
zaskoczonym spojrzeniem starszego chłopaka, jednak wiedział, że ten i tak nie
odpuści chęci dowiedzenia się, dlaczego Akashi tak dzisiaj bezwstydnie bujał w
obłokach.
- Jest po prostu
pewna osoba, do której mam bardzo ważny interes – westchnął, szarżując
agresywniej na piłkę, by odebrać ją Kotarō.
Rudzielec jednak
szybko odczytał jego ruch i uskoczył w drugą stronę, uśmiechając się lekko pod
nosem.
- To pewnie ktoś, kto
ci się podoba, co Akashi?
- To nie tak –
westchnął niepewnie i wypuścił piłkę prosto do Reo, stojącego samotnie przy
ławkach.
- Ja nigdy nikogo
takiego nie znajdę – Kotarō uśmiechnął się wesoło, wyglądając dosłownie tak, jakby
urwał się z choinki.
Akashi wyminął go
powoli, kierując się na ławkę, ale nie zignorował jego słów. Po prostu nie
wiedział, co odpowiedzieć. Nie bardzo znał się w tematach uczuć, był to dla
niego z jednej strony drażliwy zaś z drugiej wstydliwy temat, zważywszy na to,
że nigdy w swoim życiu nie pokochał kogoś na poważnie. Wszystko zdawało mu się
wysypywać z rąk, jak piasek przez palce.
Jednak była na
świecie osoba, która miała ripostę na każdy temat. Mibuchi Reo, a mówiąc
dokładniej – twój matkujący kolega. Całkiem przypadkowo podsłuchiwał rozmowę
kolegów z ławki niedaleko, ale słowa Kotarō w pewnym sensie go zirytowały.
Wstał z miejsca i położył mu rękę na głowie, marszcząc przy tym czoło.
- Jeśli nadal
będziesz zachowywał się jak dziecko, nigdy nikogo nie znajdziesz – wywrócił
oczami i odsunął się, prychając pod nosem.
Hayama w pierwszym
momencie w ogóle nie zrozumiał jego słów. Stał i wpatrywał się w chłopaka z
głupkowatym wyrazem twarzy, a przy tym uśmiechał się szeroko. Podrapał się
zaraz po głowie i po przekalkulowaniu słów Mibuchiego, przez myśl przeszło mu
jedynie to, że chłopak czasem był zbyt sztywny, ale lubił go, nawet jeśli jego
sarkazm i bezpośredniość czasem sięgały poziomu krytycznego. Pociągnął za nim
wzrokiem z lekkim uśmiechem i zabrał od Akashiego piłkę, przerzucając ją
dosłownie obok twarzy ciemnowłosego. Nawet jeśli Hayama czasem zachowywał się
jak bachor, często bywały też takie sytuacje, że potrafił zachować się
najbardziej dojrzale ze swoich kolegów. Jednak lepiej byłoby, żeby nikt nigdy
nie zobaczył tego, czego nie powinien.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz