sobota, 24 września 2016

Tysiąc Łez Anioła | Rozdział II


"Detektyw"

Dzisiejszego dnia tokijskie ulice były wyjątkowo bardzo zatłoczone. Co prawda, zjawisko porannych czy też popołudniowych korków należało do czegoś normalnego w samym sercu Japonii, aczkolwiek to, co działo się teraz, przekraczało wszelkie granice zdrowego rozsądku. Długi wąż samochodów ciągnął się od pierwszego zakrętu na dziesiątych światłach niedaleko ronda, czyli jakby być bardziej dokładnym, to była to długość około siedmiu kilometrów. Głuche trąbienie klaksonów samochodów najróżniejszych marek stawało się powoli utrapieniem dla pieszych, którzy poruszali się o pięćdziesiąt procent szybciej niż pojazdy, na których siedzeniach wyklinali w głos zirytowani kierowcy. Niestety, nikt nie wiedział, co było powodem tego jakże niefortunnego zdarzenia, ale spekulacje, które wydawały się najbardziej prawdopodobne były dwie: wypadek lub też jakiś kutas, który jechał trzydzieści kilometrów na godzinę i ani szło go nawet wyprzedzić. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że większość osób, które znalazły się w tej nieprzyjemnej sytuacji, najpewniej spieszyli się do pracy i ich irytacja osiągała poziom minusowy, ze względu, że dawno temu minęła godzina ósma i większość firm została otwarta, bez ludzi pracujących w niej. Bez biznesmenów, sprzedawców w zwykłym spożywczym, mechaników na pierwszej zmianie, czy też takiego potencjalnego cukiernika, jaki właśnie wracał z towarem, który załadował na skrzynię dokładnie o godzinie piątej czterdzieści siedem z nadzieją, iż zdąży na otwarcie sklepu, czyli godzinę ósmą. Niestety, jego oczekiwania przeszły same siebie, a poziom irytacji dawno temu osiągnął poziom krytyczny, ba, nawet już go przeskoczył. Uderzył dłońmi w kierownicę i spuścił głowę, opierając zaraz o nią czoło.
Wielki napis Hakujuji oznaczający nazwę firmy, w której pracował oraz logo na tylnej części skrzyni tira nie miały najmniejszego zamiaru w trybie natychmiastowym, znaleźć się w odległości pięciuset metrów od celu, a jedynie z prędkością żółwia lgnęły do przodu. Aczkolwiek jak wiadomo, lepszy rydz niż nic, jak to mówi jedno z przysłów. Mężczyzna odetchnął ciężko i przetarł dłonią czoło, krzywiąc się z irytacji. Zerknął na zegarek znajdujący się w głębi za kierownicą i przeklął pod nosem, wiedząc, że na otwarcie swojego lokalu na czas już nie zdąży, skoro ma dwudziestominutowy poślizg. Wyciągnął więc z kieszeni spodni telefon i wybrał numer do jedynej osoby na tym świecie, która mogłaby go uratować. I nie była to wcale jego żona.
- Atsushi? – zaskoczony rozchylił powieki szerzej, gdy połączenie zostało przyjęte niemal natychmiast, i to od nikogo innego, jak jego syna – Myślałem, że jeszcze śpisz.
- Przed ósmą byłem pod sklepem – Murasakibara wzruszył ramionami, pakując kawałek ciasta śliwkowego, które zamówiła starsza kobieta stojąca przed ladą. Zawrócił do niej, podał i zabrał pieniądze. – Mam nadzieję, że będzie smakowało, do widzenia.
Ojciec westchnął ciężko i pokręcił głową, wpatrując się bezradnie we wciąż ciągnący się korek. Z jednej strony może i cieszył się, że nie musiał ciągle wykorzystywać swojej żony do zastępowania go w pracy z powodów nagłych takich, jak na przykład właśnie ten, ale z drugiej cukiernia to nie miejsce dla jego szesnastoletniego syna. Podjechał tirem może pięć metrów do przodu i zacisnął wargę. Za dużo słów cisnęło mu się teraz na usta.
- Za dziesięć minut zaczynałyby ci się zajęcia, prawda? – zapytał celowo, chociaż wiedział, że był to dość drażliwy temat dla Murasakibary, ale jego charakter nigdy nie pozwalał zostawiać niewyjaśnionych spraw.
 - Tato – chłopak zirytował się, marszcząc mocno czoło i starając się nie wykrzyczeć kolejnemu klientowi w twarz niczego nieuprzejmego. Dlatego grzecznie przeprosił i schował się na moment na zaplecze, prosząc kobietę, która pracowała u nich na zmywaku o zastąpienie go na chwilę. – Tyle razy już ci o tym mówiłem…
- I co z tego? Dalej uważam, że zrobiłeś głupstwo rzucając szkołę w wieku niespełna siedemnastu lat… Pełnoletność osiągniesz dopiero za trzy lata i co?! – warknął starszy, mimo wszystko starając się zachować spokój.
- Przecież u ciebie pracuję, coś nie tak? – Atsushi jednak wydawał się być niewzruszony – Muro-chin wyjechał, więc po co miałem tam siedzieć? Pracuję u ciebie, zarabiam pieniądze, mama odpoczywa w domu, przestań stękać, tato.
Mężczyzna westchnął, czując jak krew ze złości przelewa mu się w żyłach. Pomoc Murasakibary w cukierni była dla niego niczym wybawienie, to fakt, ale od zawsze uważał, że nie mógł stawiać wyżej niczego od ukończenia szkoły. Ot tak dowiedział się od syna, że ten ma dość nauki w liceum i chce zatrudnić się w jego cukierni. Nie mógł oczywiście przyjąć tego ze spokojem, jednak zacisnął szczękę i się nie denerwował, kiedy jego żona a zarazem matka Atsushiego powiedziała, że może robić, co mu się podoba, byle nadal pozostał dobrym człowiekiem. Stary uważał, że jego syn był zbyt łatwowierny i za szybko ufał ludziom. Być może po jego wiecznie znudzonym i mówiącym „chcę przespać całe swoje życie” wyrazie twarzy można było wywnioskować, iż Murasakibara się do niczego nie nadawał, jednak obcowanie z jedzeniem i słodyczami wychodziło mu niesamowicie dobrze, ale nikt o tym nie wiedział. Jednak jak widać, to nadal nie przemówiłoby jego ojcu do rozsądku, nawet jeśli dowiedziałby się o tym, jak wielką pomoc w swojej cukierni posiada.
- Zajmij się klientami dopóki nie wrócę, dobrze? – po usłyszeniu krótkiego i leniwego „tak” rozłączył się i skupił na drodze, chcąc jak najszybciej dotrzeć do celu.
Murasakibara schował telefon do tylnej kieszeni spodni i wrócił z zaplecza, przecierając dłońmi twarz. Widząc, że kobieta za ladą daje sobie świetnie radę, przez krótką chwilę się zastanowił nad tym, czy nie zająć się tym, co lubi najbardziej, czyli gotowaniem, jednak odciągnął go od tego kobiecy krzyk przy kasie. Obrócił się dokoła własnej osi, a widząc jej przerażoną minę, zamrugał kilkakrotnie. Czym prędzej podbiegł do lady i za szkłem, gdzie zwyczaj miały okazję wylegiwać się pyszne wypieki, zniknęły babki z rodzynkami.
- Sprzedałam ostatnie jakieś pięć minut temu – wymamrotała zmieszana i spuściła głowę.
- Spokojnie – odparł Atsushi i podwinął rękawy koszuli. – Bardzo mi przykro, ale skończyły się nasze babeczki z rodzynkami. Do godziny powinny pojawić się wraz z moim ojcem, więc bez obaw.
Ukłonił się i zniknął w zastraszającym tempie w pomieszczeniu, które służyło za kuchnię. Znajdował się w niej wmurowany w ścianę piec, stoliki, lodówka oraz pełno różnorakich, kuchennych urządzeń. Westchnął ciężko i zabrał się do pracy, zważywszy na to, że jego ojciec z dostawą za szybko się nie pojawi. Minęło może pół godziny, a Atsushi już wyciągał z piekarnika kruche ciasteczka maślane oblane na przemian czekoladową i waniliową polewą z dodatkiem kolorowej posypki, w kształtach przypominające gwiazdki i księżyce. Wyszedł z pomieszczenia przecierając czoło, i ku jego zdziwieniu ojciec właśnie podjechał pod sklep, chyba zaskoczony tak długą kolejką. Czyżby wszystko z zapasów zniknęło tak szybko? Murasakibara westchnął ciężko i zrzucił przygotowane przez siebie ciastka na talerz, stawiając go na boku lady, by każdy mógł po jedno sięgnąć.
- Przepraszam, a co to za ciasteczka? – spytała dziewczynka wyglądająca może na szóstą klasę. – Nigdy ich wcześniej nie widziałam.
- Sam je przygotowałem – odparł fioletowowłosy, wzruszając lekko ramionami – Są do spróbowania dla wszystkich, którzy cierpliwie czekali na świeżą dostawę!
Ostatnie słowa powiedział już o wiele głośniej tak, by jego ojciec wnoszący kartony z towarem mógł to usłyszeć. Oczywiście, udało się, ale Atsushi żałował, że nie mógł zrobić zdjęcia jego zaskoczonej miny.
- Są pyszne! – podeszła do niego młoda kobieta z wózkiem, właśnie chrupiąc jedno ciasteczko – Mogłabym poprosić całą torebkę?
- Przepraszam, ten produkt został dopiero dzisiaj przeze mnie wprowadzony do naszej oferty, ale…
- Ale bez obaw, mój syn za chwilę przygotuje kolejną część, specjalnie dla pani – przerwał ojciec Murasakibary, który właśnie wskoczył za ladę i objął swojego syna za szyję, a przynajmniej się starał, bo niestety, jemu matka natura aż takiego wzrostu nie dała.
Uśmiechnął się tajemniczo do swojego syna i uniósł kciuk w górę; jego oczy aż błyszczały z podekscytowania. Jak na swoje stare lata, nigdy by się nie spodziewał, że ma takie utalentowane dziecko. Odesłał go wzrokiem do pomieszczenia, gdzie znajdował się piec, by przygotował kolejne ciastka. Tak mijała godzina za godziną, jedni klienci przychodzili i odchodzili, a pieniędzy za pyszne wypieki tylko przybywało. Atsushi większość swojego czasu spędzał z rękami ubrudzonymi w mące, zaś stary Murasakibara tylko zapełniał kasę w coraz to większą ilość jenów. W końcu jednak musiał nadejść czas, w którym fioletowowłosy miał za zadanie znowu samemu zająć się cukiernią tylko dlatego, że przed pierwszą do jego ojca zadzwoniła żona, a zarazem matka chłopaka prosząc go o pomoc w zrobieniu zakupów. Stary, wiedząc, że jego syn sobie najpewniej poradzi, pożegnał się z nim klepiąc go w plecy, i powiedział jeszcze,  że jak tylko zrobi z matką zakupy, od razu do niego wraca i od tej pory chłopak może zająć się już swoimi sprawami.
- I nie martw się, dam ci wypłatę – posłał mu uśmiech, marszcząc tylko swoją starą twarz i ruszył leniwym krokiem w stronę wyjścia.
W tej samej chwili, w przejściu minął czerwoną burzę włosów, które lekko powiewały na delikatnym wietrze, ale niespecjalnie zwrócił na nią uwagę i ruszył dalej, w przeciwieństwie do swojego syna. Chłopak po pierwsze był podekscytowany, ale jednocześnie zaskoczony widokiem Seijūrō w cukierni, bo odkąd go znał, wiedział, że chłopak nienawidził słodyczy bardziej niż czegokolwiek. Zamrugał parokrotnie, zastanawiał się czy aby mu się coś w oczach nie popsuło i wzrok nie płatał mu figli. Jednak, jak się okazało, obecność Akashiego była w Hakujuji czymś prawdziwym, ponieważ nie minęła chwila, a niższy zrównał swój wzrok z Murasakibarą, będąc jednocześnie tak zaskoczonym jak nigdy. Musiało minąć kilka sekund, zanim podszedł do lady i uniósł głowę, mrużąc przy tym powieki.
- Cześć, Aka-chin – pierwszy odezwał się Atsushi, lekko odwracając wzrok od oczu Akashiego. – Co tu robisz, podać ci coś?
- Strasznie zachciało mi się pić, ale najbliższy sklep jest za daleko, by chciało mi się do niego iść. Masz sok pomarańczowy? – spytał, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu. – Dlaczego nie jesteś w szkole, Atsushi?
- Nie chodzę do szkoły – wzruszył ramionami, swobodnie sięgając po butelkę soku, stojącą na najwyższej półce na ścianie. – Pracuję tutaj, bo rzuciłem szkołę To cukiernia mojego ojca. Zdałem wszystkie egzaminy tuż za progiem punktowym, i chociaż mogłem się dalej uczyć, to nie chciałem.
- Dlaczego? – Akashi uniósł brwi, w jeszcze większej konsternacji, odbierając butelkę i płacąc za nią.
- Szkoła jest zbyt beznadziejna – ziewnął, wydał resztę z kasy i chciał już zawrócić się, by na chwilę wejść na zaplecze, lecz głos byłego kapitana, znów go zatrzymał, powodując, że lekko zesztywniał.
- Sam o tym zdecydowałeś? – napomknął, rzucając krótko wzrokiem na stojące za szkłem ciasteczka czekoladowe. – Dobre są?
Na podwójne pokiwanie głowy starszego kolegi, Akashi zamyślił się nieco i tuż po tym stwierdził, że weźmie trochę. Było to dla wyższego niczym koniec świata i już miał pytać o to, czy aby na pewno Seijūrō czuje się dobrze, ale widząc tę zastraszającą pewność siebie w oczach Akashiego, odpuścił i nałożył w torebeczkę trochę ciastek i wręczył mu. Młodszy zapłacił i zajęło mu jeszcze z dziesięć sekund, zanim odszedł od lady, mimo wszystko posyłając spojrzenie w stronę Murasakibary, które oznaczało nic innego jak ciekawość pomieszaną z zaintrygowaniem. Jak wiadomo, Hakujuji to jedna z największych i najbardziej prosperujących firm na rynku cukierniczym, a zdanie o niej w tym momencie także poprawiał Seijūrō fakt, iż należała ona do ojca Atsushiego. Nigdy by się nie spodziewał, że ktoś taki jak on, osoba, która zawsze wygląda na niezainteresowaną czymkolwiek, mogłaby robić w życiu coś, co przyniosłoby mu tak duże zyski. Jak wiadomo, jeśli jest się rodziną szefa najpopularniejszej cukierni nie tylko w Tokio, Osace czy Hiroshimie, ale i w całej Japonii oraz kilkadziesiąt kilometrów za jednym czy drugim morzem, to dochody podwajają się razy dwieście albo nawet lepiej.
W końcu postanowił, że opuści cukiernię, bo, po pierwsze nie chciał zalegać w kolejce, która zdążyła już urosnąć w długość odkąd pojawił się tutaj, a po drugie, nagle stwierdził, że ma ważną sprawę do załatwienia, która ani śmiała czekać jakiejkolwiek zwłoki. Zabrał ciasteczka, które schował do swojej torby na ramieniu i spojrzał na Murasakibarę.
- Dziękuję bardzo – wypowiedział to takim tonem, przez który Atsushi miał wrażenie spotkał anioła i na kilka sekund zabrakło mu tlenu w płucach. – Do zobaczenia, Atsushi.
Szybko jednak się opamiętał, ponieważ czekało go jeszcze trochę pracy zanim ojciec wróci z zakupów, ale to jedno, tak naprawdę nieoczekiwane spotkanie wywróciło jego dotychczasowy spokój do góry nogami i dopóki stary Murasakibara nie przyszedł, on w ogóle nie mógł się skupić. Odetchnął z upragnioną ulgą, gdy ostatnie pięć osób z kolejki mógł już obsłużyć ktoś inny i po zabraniu swoich rzeczy, opuścił cukiernię kierując się do domu, by jakoś bardziej pożytecznie zająć swój czas.
Do zobaczenia, Atsushi.


Autobus zatrzymywał się właśnie na przystanku, gdy Akashi z otwartą torebką słodyczy dochodził na przystanek. Z ciastkiem między wargami przeszedł drzwi pojazdu i zajął miejsce przy oknie, wbijając wzrok w szybę i zwężając brwi. Pierwszy raz zamyślił się nad czymś tak bardzo, że nie docierały nawet do niego słowa rozmów ludzi znajdujących się blisko, nawet jeśli zawsze lubił się im przysłuchiwać. Jego myśli zaprzątało teraz zupełnie co innego, nie pozwalając mu się skupić nawet na własnych sprawach. Skrzywił się mimowolnie, nie przemawiał do niego powód, dla którego Murasakibara rzucił szkołę. Wydawało mu się, jakby za jego nagłą decyzją kryło się zupełnie co innego, w ogóle niezwiązanego z tym, co powiedział mu w cukierni. Westchnął ciężko i zmarszczył czoło, gdy koło niego stanęła pierwsza zmora dnia dzisiejszego, a mianowicie kanar. Stare, zmęczone oczy wpatrywały się w Seijūrō z nienawiścią, jakby to właśnie jego mężczyzna oskarżał za swoją własną pracę. Akashi jednak się tym nie za bardzo przejął, a jedynie podał swoją kartę z kieszeni, nawet nie odwracając wzroku od szyby, za którą przejawiały mu się znacznie lepsze widoki, niż gdyby miał patrzeć się po wypełnieniu przez ludzi wnętrza pojazdu. Miał teraz tylko jeden cel – chciał dostać się do jedynego na świecie miejsca, z którego, bez naruszania prywatności innych, mógłby się wszystkiego dowiedzieć, i na dodatek wyjść z dodatkowymi informacjami jakby tylko chciał. Zagryzł lekko dolną wargę i wyciągnął z kieszeni spodni telefon, odsyłając zirytowanym spojrzeniem kanara, któremu chyba nie podpasował, bo nawet jeśli mężczyzna obsługiwał teraz inną osobę, wciąż rzucał w stronę chłopaka krótkie spojrzenia mówiące: „zabiję cię dzisiaj, dzieciaku”.  
- Liceum Yōsen, ta? – pomruczał sobie pod nosem i w jednej chwili znalazł się na stronie internetowej liceum.
Jak to dobrze, że przynajmniej wsiadł w  dobry autobus.
Po przejechaniu kilkunastu przystanków, Akashi wysiadł na jednym z nich, który zatrzymywał się przy wielkim, niebieskim budynkiem z napisem „Yūbin maku”. Zwęził brwi, ponieważ nie miał ochoty wysyłać nigdzie żadnego listu – droga elektroniczna była szybszym sposobem. Szybko jednak ogarnął, że budynek liceum Murasakibary znajdował się po drugiej stronie, tuż za przejściem dla pieszych. Westchnął ciężko i szybko udał się w tamtą stronę, chowając resztę ciastek do torby. Za jakie grzechy plątał się w to wszystko? Albo inaczej: Co strzeliło mu do głowy, żeby ją sobie zaprzątać kimś takim jak Atsushi? Ciekawość, czy może jednak kompletnie inne intencje, którr skrywały się w głowie tego małego, czerwonowłosego licealisty?
Z niesamowitym spokojem na twarzy wszedł na plac liceum Yōsen, krótkim spojrzeniem obrzucając uczniów, którzy spóźnieni biegli na zajęcia. Seijūrō chyba tylko ze względu na swoją pozycję społeczną nie musiał na nie chodzić, ale stało się to dopiero teraz, kiedy zdał egzaminy dla pierwszorocznych. Omijała go większość lekcji, które po prawdzie i tak nie wniosłyby nic do jego życia, ale to nawet lepiej. Mógł zająć się bardziej pożytecznymi sprawami, jak na przykład odwiedzanie szkół swoich kolegów z drużyny gimnazjalnej, albo chociaż tylko jednego. Uniósł lekko kącik ust w uśmiechu, kiedy do jego wzroku, tuż przed samym wejściem do szkoły, doszły spojrzenia licealistek, które wzdychały na jego widok. Akashi poczuł się teraz trochę jak Kise, chociaż wiedział, że i tak mu nie dorówna. W popularności oczywiście, bo jeśli chodzi o naukę, to kompletnie inna bajka. Mimo wszystko, uśmiechnął się do nich w czarujący sposób i pomachał, zaraz znikając w budynku. To, że udało mu się uniknąć spotkania z jakimkolwiek nauczycielem tej szkoły czy też samym dyrektorem, to był chyba cud. Szybko ogarnął na planie wiszącym na tablicy korkowej w holu, gdzie była klasa Murasakibary miała lekcje i udał się tam. Odpuścił jednak po kilkunastu krokach w korytarzu po tym, jak spojrzał na godzinę. Już dawno temu było po przerwie i prawdopodobnie zaczęły się kolejne lekcje. Seijūrō westchnął ciężko i usiadł na wnęce przy jednym z okien, zastanawiając się, co powinien zrobić. Siedział tak może z pięć minut silnie główkując, kiedy niespodziewanie przed oczami mignęła mu ciemnowłosa postać w stroju koszykarskim w biało-fioletowe paski. Pierwsze, co było w jego odruchu, to wstanie i pójście w kierunku, z którego mignęła mu wcześniejsza sylwetka, ale odpuścił, ponieważ czarny kolor włosów skojarzył mu się tylko z jednym zawodnikiem – cieniem asa drużyny Yōsen, Tatsuyą. Nie to, żeby miał jakieś obiekcje co do samego Himuro, po prostu Akashi dobrze wiedział, że od niego bardziej poufnych informacji raczej nie wyciągnie, a właściwie to po nie w największej mierze tutaj przyszedł. Zamknął na chwilę oczy, starając się znaleźć inne rozwiązanie tej sytuacji. Jak się jednak okazało, wcale nie musiał długo czekać, ponieważ ów pasiasty strój koszykarski stanął tuż przed nim, i nie był to wspomniany przez Seijūrō Tatsuya. Chłopak też miał czarne włosy, ale z rysów twarzy bardziej przypominał Chińczyka niż Japończyka.
- Akashi Seijūrō? – czerwonowłosy tylko uniósł wzrok słysząc jak go wywołał i skinął głową, zwężając swoje brwi w podejrzliwy sposób. – Kojarzę cię z meczu z Seirin na Zimowych. Co tu robisz?
- Nie rozmawiam z obcymi, dopóki nie zdradzą mi swojej tożsamości – warknął w odpowiedzi, nienawidził, kiedy ktoś patrzył na niego z góry.
- Spięty jesteś, Akashi – chłopak uśmiechnął się lekko, można rzec, że ironicznie i przysiadł obok niego na oknie. – Wei Liu. Gram w drużynie, co pewnie widać. Jeśli czekasz na Murasakibarę, to go tutaj nie znajdziesz.
Ciche „wiem” i skinięcie głowy wprawiło Liu w konsternację, aż lekko uniósł brwi. Wbił w Akashiego zaskoczone spojrzenie, zastanawiając się dlaczego jego były kapitan był niedoinformowany odnośnie swojego zawodnika. Odkąd tyle słyszał o „Aka-chinie” od Murasakibary, myślał, że są ze sobą jakoś blisko. A może łączyła ich jedynie koszykówka?
- Atsushi mówił, że dobrowolnie rzucił szkołę. Pracuje teraz w cukierni swojego ojca, bo według niego nauka jest beznadziejna – czerwonowłosy westchnął cicho i oparł łokcie na kolanach, spuszczając głowę i wbijając wzrok w swoje buty.
Słysząc jednak jak Wei parsknął śmiechem i poklepał go po ramieniu w sposób oznaczający jedynie współczucie, zirytował się lekko i spojrzał w oczy chłopaka pewnie. Nie wiedział, czy on sobie z nim teraz pogrywał, czy po prostu był idiotą. Gdy ciemnowłosy obok niego przysiadł, Akashi poczuł zabawny chłód, który przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa.
- Myślałem, że chodząc z nim trzy lata do gimnazjum, nauczyłeś się, że Murasakibara jest naiwny – cała złość jednak minęła, gdy na twarzy Liu pojawiło się zobojętnienie. – Nie wiem, czy mówił ci, ale Tatsuya, który grał w naszej drużynie, tuż po egzaminach wyjechał do Stanów.
- Mówił o tym – wtrącił Akashi raptownie.
- To teraz połącz sobie kilka faktów w głowie.
Seijūrō miał wrażenie przez moment, że gada z głupkiem, ale dotarło za chwilę do niego, że tak naprawdę to on się nim okazał. Do głowy nasunęło mu się kilka, wręcz piekielnie ważnych faktów.
a)     Himuro był jedną z osób, z którymi Murasakibara od skończenia gimnazjum trzymał się najbliżej
b)     Rzucił szkołę tak jak Tatsuya i na siebie zarabia, co jeśli też będzie chciał wyjechać?
c)     Hakujuji to najpopularniejsza cukiernia w Japonii, zysk idzie dwa razy szybciej niż normalnie
d)     A co jeśli opuści on Japonię już za miesiąc i Seijūrō zostanie z niczym?
- Teraz rozumiesz? – spytał beznamiętnie Liu, patrząc się gdzieś w przestrzeń.
Akashi już wiedział, że jeśli nie powstrzyma Atsushiego przed wyjazdem, nie zatrzyma go przy sobie. Jednak wiedział też, że nakłanianie go do rzucenia pracy, nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Zamrugał parokrotnie, czuł jak jego warga drży z irytacji połączonej z szokiem i niedowierzaniem. Położył dłonie na swoich policzkach i ponownie spuścił głowę, musząc ułożyć sobie to wszystko w głowie. To było takie denerwujące, że o teoretycznie prostej odpowiedzi na swoje pytanie, musiał dowiedzieć się od zupełnie obcej osoby. Westchnął ciężko i poklepał dłońmi policzki, czując jak Wei wręcz świdrował go swoim zobojętniałym wzrokiem. Myślał, że raczej nic więcej od chłopaka nie otrzyma, przez te kilka minut rozmowy, wręcz wylewało się z niego, że nie był specjalnie chętny do prowadzenia jakichkolwiek znajomości. Jednak, kiedy na niego spojrzał, ten uśmiechał się w tak obrzydliwie sarkastyczny sposób, że Seijūrō nie mógł powstrzymać się sam od szerokiego uśmiechu.
- Nie musisz dziękować – skwitował go Wei i wstał, lecz Akashi nie odpuścił i złapał go za nadgarstek, gdy uniósł biodra.
- Dam ci nagrodę za twoje poświęcenie. Nie chcesz może mojego autografu? – spytał ironicznie, jednak w tej kwestii raczej Liu nie przebije.
- Nie biorę go od kolesia, który przegrał z Seirin.
Rzucił za nim tylko krótkim spojrzeniem, gdy znikał za ścianą, która kończyła korytarz i zakrył jedną dłonią swoją twarz. Zasłonił tym samym szeroki, nieco przerażający uśmiech, którego czasem bał się nawet on sam.  
W nocy Akashi nie mógł zmrużyć oka przez dłuższy czas. Wciąż w jego głowie co i raz przejawiała się postać chłopaka, którego spotkał w liceum Yōsen, i który nic nie mówiąc pokazał mu, jak dużo jeszcze musi nauczyć się nie tyle co o swoich kolegach z Teikō, ale również o graczach aktualnych, z Rakuzan. Jako że egzaminy już dawno się skończyły, ale treningi koszykówki trwały dalej, Akashi stwierdził, że tak czy siak, powinien się na nim pojawić. Nawet jeśli uważał, że jest już na tyle dobry, że nie musiał ćwiczyć. Jednak, pojawiała się wątpliwość jeśli chodziło o jego talent. Bo przecież, gdyby był taki dobry, to nie przegrałby z Seirin. Obudził się więc z niesamowicie złym humorze. Z ojcem jak zwykle nie rozmawiał, bo mężczyzna tak czy owak się nim nie interesował, dlatego tuż po zjedzeniu śniadania w ciszy, ubrał się, zabrał rzeczy na trening i poprosił szofera o zawiezienie go do szkoły. Po drodze minął się z Mayuzumim, który jak zwykle ignorował treningi, woląc czytać swoje light novels siedząc przed szkołą na murku, ale nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Udał się czym prędzej do szatni, przebrał w strój do koszykówki i pobiegł na halę, gdzie reszta (jak miał nadzieję) przebywała już od dwudziestu minut.
- Przepraszam za spóźnienie – pokłonił się swoim kolegom i zamknął drzwi od hali w momencie, w którym Mibuchi odbierał piłkę od Kotarō.
- Sei-chan, jesteś! – ciemnowłosy, który właśnie trzymał piłkę tylko uśmiechnął się delikatnie i wyrzucił ją prosto w dłonie swojego kapitana. – To do ciebie niepodobne, że się spóźniłeś.
- Wiem, Mibuchi. Miałem coś do załatwienia – odparł i kozłując kilkakrotnie wbiegł na boisko, wrzucając piłkę do kosza za dwa punkty.
- Podaj do mnie, Akashi! – z jego prawej wybiegł wiecznie uśmiechający się pomarańczowy człowiek, który swoim wyglądem przypominał małego szczeniaka. Oczywiście, jak zwykle w nieodpowiednim momencie. – Eeeh?! Wrzuciłeś do kosza, no dzięki!
Kotarō, według kolegów z drużyny był jak taki, mówiąc dokładniej, „dobry wrzód na tyłku”. Łaził za wszystkimi krok w krok, pokazując za każdym razem, że znajduje się właśnie w tej jednej chwili, w tym jednym, konkretnym miejscu. Nigdy nie zamykała mu się gęba i często małpował, robiąc sobie przy tym krzywdę, która najczęściej polegała na jakimś mniejszym zadrapaniu. Gdy Akashi wrzucił piłkę, Hayama poczuł się odrzucony, dlatego napuszył się jak paw, ale trwało to zaledwie chwilę. Tuż po tym, jak usiadł na środku boiska, Akashi lekko się uśmiechnął i biorąc piłkę, rzucił w jego stronę. Kotarō jak na zawołanie wstał z miejsca i z prędkością podobną do prędkości dźwięku, ruszył do piłki i złapał ją w locie. Kozłując w zawrotnym tempie, podbiegł do Akashiego i okrążył go, ciągle krzycząc, że chce się z nim zmierzyć jeden-na-jeden. Zajęło to oczywiście dłuższą chwilę, ale tuż po zakończeniu tego krótkiego sparingu, Hayama odkrył coś dziwnego, jakby czerwonowłosy grał inaczej niż zwykle. Wpatrywał się w niego krótką chwilę, zanim nie oberwał od Mibuchiego przez łeb. Na szczęście delikatnie.
- Kotarō, zachowuj się – napomknął mu chłopak, lekko marszcząc brwi.
- Ale nie widzisz, Reo-nee, że Akashi się jakoś inaczej zachowuje?! Jakby bujał w obłokach. Stało się coś? – zadał kapitanowi pytanie, lekko przechylając głowę na bok.
Ten zareagował dopiero po chwili. Spojrzał na Hayamę z lekko rozwartymi z zaskoczenia oczami i odchrząknął odwracając wzrok w przeciwną stronę. Spotkał się z jeszcze bardziej zaskoczonym spojrzeniem starszego chłopaka, jednak wiedział, że ten i tak nie odpuści chęci dowiedzenia się, dlaczego Akashi tak dzisiaj bezwstydnie bujał w obłokach.
- Jest po prostu pewna osoba, do której mam bardzo ważny interes – westchnął, szarżując agresywniej na piłkę, by odebrać ją Kotarō.
Rudzielec jednak szybko odczytał jego ruch i uskoczył w drugą stronę, uśmiechając się lekko pod nosem.
- To pewnie ktoś, kto ci się podoba, co Akashi?
- To nie tak – westchnął niepewnie i wypuścił piłkę prosto do Reo, stojącego samotnie przy ławkach.
- Ja nigdy nikogo takiego nie znajdę – Kotarō uśmiechnął się wesoło, wyglądając dosłownie tak, jakby urwał się z choinki.
Akashi wyminął go powoli, kierując się na ławkę, ale nie zignorował jego słów. Po prostu nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie bardzo znał się w tematach uczuć, był to dla niego z jednej strony drażliwy zaś z drugiej wstydliwy temat, zważywszy na to, że nigdy w swoim życiu nie pokochał kogoś na poważnie. Wszystko zdawało mu się wysypywać z rąk, jak piasek przez palce.
Jednak była na świecie osoba, która miała ripostę na każdy temat. Mibuchi Reo, a mówiąc dokładniej – twój matkujący kolega. Całkiem przypadkowo podsłuchiwał rozmowę kolegów z ławki niedaleko, ale słowa Kotarō w pewnym sensie go zirytowały. Wstał z miejsca i położył mu rękę na głowie, marszcząc przy tym czoło.
- Jeśli nadal będziesz zachowywał się jak dziecko, nigdy nikogo nie znajdziesz – wywrócił oczami i odsunął się, prychając pod nosem.

Hayama w pierwszym momencie w ogóle nie zrozumiał jego słów. Stał i wpatrywał się w chłopaka z głupkowatym wyrazem twarzy, a przy tym uśmiechał się szeroko. Podrapał się zaraz po głowie i po przekalkulowaniu słów Mibuchiego, przez myśl przeszło mu jedynie to, że chłopak czasem był zbyt sztywny, ale lubił go, nawet jeśli jego sarkazm i bezpośredniość czasem sięgały poziomu krytycznego. Pociągnął za nim wzrokiem z lekkim uśmiechem i zabrał od Akashiego piłkę, przerzucając ją dosłownie obok twarzy ciemnowłosego. Nawet jeśli Hayama czasem zachowywał się jak bachor, często bywały też takie sytuacje, że potrafił zachować się najbardziej dojrzale ze swoich kolegów. Jednak lepiej byłoby, żeby nikt nigdy nie zobaczył tego, czego nie powinien.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz